Na dziś miałam wyznaczony termin przyjęcia do szpitala. Zgłosiła się o 9.00 tak jak wskazano. Jest godz. 11..25 a ja dalej czekam bo nie mam łóżka. Panią jedną położono na korytarzu. Jestem załamana bo nie mam ochoty leżeć w korytarzu. Brak poszanowania godności i intymności, dyskomfort psychiczny. Co radzicie?
Agnieszka76 chyba nie ma co się zastanawiać co jest ważne w zderzeniu w walce z chorobą bo zarówno lekarz i jego profesjonalizm plus empatia i cholerne procedury które muszą mieć miejsce. Te dwie rzeczy są zawsze i jeśli do tego dodamy patrzenie na ludzi chorych jak na ludzi właśnie a nie jak na cyferkę w statystykach to wspólnie możemy odnieść sukces a pozytywne nastawienie pacjenta to sukces prowadzącego lekarza. To takie proste...że aż nie do uwierzenia.
Życzę Twojej mamie cierpliwości i wyjścia na prostą, mając tak oddaną córcię jak Ty to się musi udać !!
Agnieszko, napiszę Ci moją historię. 11 sierpnia mąż był na wizycie kontrolnej, onkolog stwierdził stabilizację choroby nowotworowej, natomiast płyn w jamie brzusznej, podwieszone jelito określił jako podniedroznosc (możliwość powikłania po radioterapii albo zrost pooperacyjny)kazał obserwować i ewentualnie konsultowac z chirugiem. W nocy z 15/16 sierpnia mąż dostał silnych bólów brzucha i trafiliśmy na chirurgie naszego powiatowego szpitala. I... zaczęło się! Usłyszałam, że mąż jest w stanie terminalnym, przerzuty są w całej jamie brzusznej i nie da się nic zrobić. Kiedy usiłowałam tłumaczyć, że pięć dni temu usłyszałam co innego, nikt nie słuchał. Prosiłam i błagalam o konsultację onkologiczna, ale znów usłyszałam, że powinnam się cieszyć, że mąż leży na tym oddziale, bo należy mu się tylko oddział paliatywny. W końcu zaczęłam walczyć, za poradą Rzecznika praw pacjenta, złożyłam formalny wniosek do dyrekcji o przeniesienie męża do ośrodka onkologicznego. Niestety dyrekcja stanęła po stronie ordynatora chirurgii, a mnie wysłała do psychologa i szpitalnej kaplicy. Wtedy dostałam szału, objezdzilam okolicznych onkologow i chirurgów onkologicznych, po awanturze w dyrekcji, kiedy już sama załatwiłam miejsce w szpitalu klinicznym na oddziale chirurgii onkologicznej łaskawie wysłano męża na konsultację, o ironio losu trafiliśmy na onkologa który badał męża właśnie 11 sierpnia. Nie muszę pisać, że kiedy opowiedzalam jakie słowa usłyszałam, był w szoku. Potwierdził w konsultacji, co powiedział, wcześniej, czyli, że badania obrazowe nie potwierdzają wznowy. Powiedział mi też, ze nie wiadomo co zastana chirurdzy w brzuchu (być może być to naciek nowotworowy), ale bezwzględnie męża należy leczyć. Po kolejnych przebojach (wypis, transport, itp) mąż leży na chirurgii onkologicznej, czeka na poniedziałek bo ordynator ma ustalić plan działania. Obrzęki powoli ustępują (po diuretykach i albuminach). Cokolwiek będzie się działo dalej, wiem, że zrobiłam wszystko co mogłam. A ordynator tego oddziału powiedział bardzo mądre zdanie "... Chce pani być pewna, że jeżeli mąż przegra, to z rakiem, a nie z niedroznoscia... Tak, chcę być pewna! I mam nadzieję, że to tylko niedroznosc, z którą chirurdzy dadzą sobie radę. A porównując postawę lekarzy tam i tu... brak słów i tyle.