Przyszedł dzień kolonoskopii, strach, panika… tata zdenerwowany i przestraszony poszedł na badanie. Stałam pod drzwiami zdenerwowana, mama siedziała wystraszona, ja w sumie też nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić, wiecie pamiętam ten dzień jak dziś był 20 czerwca, za chwilę miał się spełniać mój amerykański sen, bo za dwa dni miałam samolot do Nowego Jorku. Stałam przed tymi drzwiami i nasłuchiwałam co mówi lekarz podczas tego badania i nagle słyszę „proszę Pana ja nie mogę dalej przejść, to jelito jest zatkane” serce mi stanęło, podeszłam do okna i zaczęły mi lecieć zły, bo takiej informacji się nie spodziewałam, mama siedział i cierpliwie czekała na tatą i nie słyszała tego najgorszego. Nikt z nas się nie spodziewał, że może się okazać najgorsze;/ po tym badaniu przyszła mama mojego narzeczonego, która jest w naszym miejskim szpitalu anestezjologiem i ten lekarz, który przeprowadził badanie powiedział jej tak „ jest źle idź z nimi porozmawiaj, wziąłem wycinek, ale ten facet ma całe zatkane jelito” po tym badaniu poszliśmy od razu na rentgen klatki piersiowej żeby wykluczyć przerzuty, płuca czyste, tydzień czasu kazali czekać na tk, ale udało się to wszystko przyśpieszyć. Tata załamany, zachowywał się jak mały chłopiec, nigdy go nie widziałam w takim stanie, taki silny mężczyzna, a oczy całe we łzach;( Po tomografii i badaniu wycinka Adenocarcinoma G2, po tk guz olbrzymi, trudno powiedzieć czy operacyjny;( przerzuty na układ moczowy plus coś tam na wątrobie. Mnie już akurat nie było w pl, dochodziły tylko z domu najgorsze informacje, typu to rak złośliwy jelita grubego w 4 stopniu zaawansowania, jeszcze wtedy tego nie rozumiałam, a raczej nie chciałam zrozumieć, bo przecież jak, takie rzeczy u nas w rodzinie? To niemożliwe, ja tej myśli do siebie nie umiałam dopuścić, ale co tu poradzić trzeba walczyć. Jeździli na wizyty do jakiś specjalistów i natrafili na jednego najlepszego specjalistę, doktora z europejskiego centrum medycznego i 16 lipca tata przeszedł operacje. Niestety nie udało się wyciąć raka, okazał się nieoperacyjny, została wyłoniona stomia i tate skierowano na leczenie paliatywne. To chyba wtedy do mnie dotarło, że jest źle, jedną nogą już byłam w samolocie, rzucić w cholere te pracę i wrócić do całej rodziny, uwierzcie mi było mi cholernie ciężko i wiem co przezywasz Jasona jak jestes tak daleko od mamy;( mi tylko wtedy została nadzieja, że jak już wrócę to tata będzie. Po oprcacji wybudził się poczuł, ze ma stomię, wydaje mi się, że to był ten największy problem, że będzie worek na brzuchu, tata jak się wybudził zobaczył moich braci, mamę i później dowiedział się wszystkiego. Rokowania nie najlepsze, bo rak w 4 stopniu zaawansowania i coś co może jeszcze pomoc to chemia i nadzieja, że będzie dobrze! Już za chwilę minie rok, tata jest całe szczęście z nami i wiecie mogę Wam powiedzieć, że wiara i ciągła nadzieja zostaje i oczywiście cieszenie się z każdej chwili że ktoś na kimś nam zależy i jest naszym całym życiem jest z nami. Tata obecnie jest po 7 kursach folfoxu, niestety ta chemia mu nie pomogła i leczy się dalej innym systemem, nie pamiętam dokładnie jakim, ale niestety jest to w dalszym ciągu leczenie paliatywne;(