Wynik rezonansu jamy brzusznej
Wyślij ten wynik do BIO .Poza tym Aniu warto tate skonsultować jeszcze np z 2 niezaleznymi onkologami ,by się upewnić czy scieżka leczenia została dobrze ustalona .To wazne .Rak jelita nie kładzie pacjenta z dnia na dzień więc po takich konsultacjach (szybkich) latwiej jest podjąć decyzję komu powierzyć leczenie .
Nie moge tego zrobic bez zgody rodzicow, ale bede probowala. Nie mam dostepu do wszystkich wynikow
Wyniki czytają tylko W BIO ,nie są widoczne na forum ,ale oczywiście rodzice mają głos decydujący. :D
Aniaem najważniejsza jest wiara, ze będzie dobrze. Lekarze coś chcą robic w sprawie Twojego taty, czyli nie położyli na nim kreski. Nikt niestety nigdy nie wie w jaka stronę pójdzie choroba. Ale widzę, ze jak człowiek ma chęć i wole życia to i szanse ma większe niż Ci co się poddają. Nie można myślec od razu o śmierci. Wiadomo każdy umrze, na to nie mamy wpływu i czasami taki los trzeba przyjąć z pokora ale dopóki życie trwa trzeba to życie celebrować, jakkolwiek trudne by ono nie było.
Łukasz bardzo się cieszę z dobrych wiadomości. Jesteś tu rodzynkiem i jako jedyny ostatnio piszesz coś pozytywnego!! Ale super, naprawdę.
Dziś pani dr zmieniła ton do mamy. Chyba widzi, ze mama nie oszukuje po nocnych goraczkach. Chcą zrobić jakieś badanie kalu i dostała już antybiotyk. Konsultowałam to z innym onkologiem, mama może mieć infekcje w odczynie popromiennym i antybiotyk jak najbardziej wskazany.
Nie mam sił do walki z lekarzami!!!! Choć takie złe traktowanie pacjenta nie mieści mi się zwyczajnie w głowie. Nie wiem gdzie trzeba mieć sumienie by potem wyjść z pracy i wesolutko zyc wiedząc ze tak się traktuje tych biednych chorych ludzi. Gdybyście widzieli moja mamę, chudziutka, zmarnowana, taka biedna, taka chora.....Tyle się zmieniło w naszym życiu, czasem myśle ze już nigdy nic nie wróci do normalności.
Aniaem najważniejsza jest wiara, ze będzie dobrze. Lekarze coś chcą robic w sprawie Twojego taty, czyli nie położyli na nim kreski. Nikt niestety nigdy nie wie w jaka stronę pójdzie choroba. Ale widzę, ze jak człowiek ma chęć i wole życia to i szanse ma większe niż Ci co się poddają. Nie można myślec od razu o śmierci. Wiadomo każdy umrze, na to nie mamy wpływu i czasami taki los trzeba przyjąć z pokora ale dopóki życie trwa trzeba to życie celebrować, jakkolwiek trudne by ono nie było.
Łukasz bardzo się cieszę z dobrych wiadomości. Jesteś tu rodzynkiem i jako jedyny ostatnio piszesz coś pozytywnego!! Ale super, naprawdę.
Dziś pani dr zmieniła ton do mamy. Chyba widzi, ze mama nie oszukuje po nocnych goraczkach. Chcą zrobić jakieś badanie kalu i dostała już antybiotyk. Konsultowałam to z innym onkologiem, mama może mieć infekcje w odczynie popromiennym i antybiotyk jak najbardziej wskazany.
Nie mam sił do walki z lekarzami!!!! Choć takie złe traktowanie pacjenta nie mieści mi się zwyczajnie w głowie. Nie wiem gdzie trzeba mieć sumienie by potem wyjść z pracy i wesolutko zyc wiedząc ze tak się traktuje tych biednych chorych ludzi. Gdybyście widzieli moja mamę, chudziutka, zmarnowana, taka biedna, taka chora.....Tyle się zmieniło w naszym życiu, czasem myśle ze już nigdy nic nie wróci do normalności.
@aniaem widzę,że mamy podobną sytuację. Początek zmagań z chorobą, poważna operacja przed nami, przeżuty do wątroby. Moja mama wydaje się być pełna woli walki i bardzo chcę wierzyć, że tak właśnie jest. Choć nie wyobrażam sobie, co się dzieje w jej głowie, kiedy jest chwilę sama, lub dopuści do siebie ponure myśli. Wiem, że w dużej mierze trzyma się dla nas, dla swojej rodziny, przyjaciół. Ma dla kogo żyć, nie chce nas zostawiać i nie chce, byśmy cierpieli.
Również potrzebuję jakiś przykładów na to, że z chorobą tak zaawansowaną da się wygrać, lub żyć przez wiele lat godnie i bez cierpienia. Wiem jak poważna jest sytuacja, kiedy w grę wchodzi wątroba. Zaczęłam nawet czytać, czy możliwy jest przeszczep, mam odpowiednią grupę krwi, jako córka może mogłabym być dawcą. Ale przeczytałam, że jeśli nowotwór wątroby jest z przerzutu i jest coś jeszcze w organizmie, to taka operacja nie jest możliwa. Staram się łapać każdej nadziei, potrzebuję tego, by mieć siłę do walki i by dawać siłę rodzinie i samej mamie. Udało nam się umówić na 21:00 na prywatną wizytę u chirurga, który mógłby operować mamę. Trzymajcie kciuki, żeby udało nam się ją położyć na oddział (i stół) jak najszybciej. W porę.
Witamy na forum -bardzo mi przykro , że i Wy dolaczyliscie do naszego grona :( Ja co do przerzutow nie mogę się wypowiadać, pierwsza diagnoza u taty była taka, że przerzutow nie ma. Czy aktualnie ich nie ma dowiemy się pod koniec maja bo wtedy mamy tk a w czerwcu kolonoskopię. Wiadomo, gdy już są przerzuty -walka jest dużo trudniejsza, ale to nie oznacza, że mamy się poddawać. Musimy walczyć o naszych najbliższych. Mój kolega miał już nie żyć -w maju 2016 dawano mu góra pół roku życia (rak nerki, przerzuty do wątroby i płuc, zajęte węzły chłonne ). Żyje, ma się dobrze, pierwsza chemia go dobijala, dostał nową i to nie ten człowiek, jedne ogniska zmalały, drugie stoją w miejscu. Zaczął znów jeździć na rowerze i czuje się jak zdrowy człowiek. Pamiętajcie -każdy przypadek jest inny. Ja właśnie w ten sposób staram się myśleć.
Kate77 ciesze się, że lekarka zmieniła podejście, choć za to wczorajsze najchętniej bym jej nazdała! Trzymaj się <3
Panikota ja wprawdzie tez nie mam takiego doświadczenia, ale na oddziale podczas leczenia mamy była pani w podobnej sytuacji. Przerzuty na wątrobie dużo się zmniejszyły po podaniu chemii. Ta pani leczyła się już 3 lata. Szczegółów więcej nie znam, bo nie dopytywałam tak bardzo. Ale myśle, ze to jeszcze nic straconego.
W środę rozmawiałam z 44 letnia kobietka ze szpitala, która tez walczy z przerzutami na wątrobie i nie tylko. Bardzo pozytywnie nastawiona osóbka. Dostaje chemię paliatywna, ale powiedziała mi ze tak można jeszcze żyć długie lata i to ze paliatywna wcale nie oznacza ze to już musi być koniec. To są jej słowa. Tak sobie myśle, ze wszystko w rękach Boga. Trzeba zawsze mięc nadzieje. Czasem to co wydaje się beznadziejne wcale takie nie jest i na odwrót.
Kochani, moja ciocia miała raka jelita, diagnoza jakieś 8 lat temu. Od tamtej pory dwa razy przerzuty na wątrobie, dwie operacje, chemia (jakas dziwna bo trwająca niebotycznie długo, ale nie jakaś bardzo uciążliwa - nie wiem dokładnie nie dopytuwalam). Jej wątroba na chwilę obecną to malutki kawałek. Niedawno znowu przerzuty. Niemożliwa operacja bo nie ma już z czego ciąć. Robili wycinanir laserowe. Teraz znowu bierze chemię. Tym razem chyba mocniejsza. Oczywiście nie wiem co będzie, ale walczy. 8 lat już. W tym czasie jeździła kilkukrotnie na koniec państwa, na wczasy, opiekuje się wnukami, żyje! Także można! Wierzcie w to, ze można walczyć, można wygrać albo żyć wiele lat z tą chorobą tylko co jakiś czas sobie o niej przypominając, by znowu cieszyć się życiem! Naprawdę bardzo mocno trzymam kciuki - to jest tak kolokwialne określenie, że aż nie pasuje, nie oddaje tego, jak bardzo mocno życzę Wam i Waszym bliskim zdrowia i bycia razem! Doszło tylu nowych ja forum - to przykre, ale wspaniałe, że mozecie się tu wspierać, pocieszać, doradzać. Życzę Wam wiosny ja dworzu i w sercach!