Witam:)
Wątek pojawił się parę godzin temu i dał mi do myślenia. Cała sytuacji bycia osobą opiekującą się chorym bądź bycia samym chorym jest bardzo ciężka, ale nadal indywidualna. Ja jestem przedstawicielką obydwóch przypadków. W moim krótkim dość życiu bo lat mam 25, przechodzę z osoby opiekującej się do sytuacji osoby chorej. Przez 4 lat swojego życia opiekowałam się babcią- zmarła na raka trzonu macicy. Stadia jej choroby przechodziłam razem z Nią jako Jej wsparcie od naświetlań, pobytach w szpitalach, dowiadywaniu się o przerzutach, aż po uśmierzaniu bólu i próby zapewnienia względnego komfortu do końca. I z ręką na sercu powiem że to był koszmar, ale absolutnie nie żałuję ani jednej minuty którą poświeciłam na opiekę i dbanie o Babcie. Nigdy nie miałam Jej za złe niczego, choć przyznaje że nie raz zdarzało się płakać z bezsilności, zmęczenia, przychodziły momenty zwątpienia i odbijania się od muru. Cały ten czas pokazał mi jak człowiek jest czasem mały i bezradny, ale też dał mi siłę, naukę nie tylko o tym jak wiele trzeba poświęcić, dać, przeżyć ale także naukę pokory i cierpliwości. Sama teraz mam diagnozę CIN3, stan przed nowotworowy szyjki macicy. Czeka mnie zabieg konizacji. Kolejne czekanie na wyniki histopatologiczne, a czekanie dobija. Dobija chorego, jego najbliższych... Ja staram się moją rodzinę chronić, nie prowokuję rozmów, staram się z nimi tego nie analizować, pokazać że daję radę. To tu, przy Was, przy dziewczynach z forum się otwieram, dyskutuję, tu dostałam także wsparcie od osób które żyją z tym samym co ja- ze strachem. Ale każdy, czy sam chory czy opiekujące się nim osoby, każdy człowiek ma własne indywidualne podejście. Trudno mówić o schematach. Każda historia jest inna. Ale uważam jedno, najważniejsze jest wsparcie, szczera empatia, ale wszystko bez przesady, bez wchodzenia na głowę. W sytuacji gdy pojawia się taka choroba potrzeba serca, ciepła i zrozumienia z podejściem indywidualnym nie schematycznym. Ja tak to odczuwam.