Cześć wszystkim, dotarłam tutaj w celu szukania pomocy. Może zacznę od początku. Nie urodziłam się gruba, wręcz chuda, długi patyk i takim patykiem byłam gdzieś do 5-6 roku życia. Wraz z cm przybywały także kg i tak do momentu, kiedy moje przez dłuższy czas stabilne 108kg (wydawało mi się wtedy, że tak musi być i inaczej się nie da) podskoczyło do 111kg, dzięki Bogu już na wadzę u dietetyka. A palec Boży gdzieś musiał być w tym wszystkim, bo po ok. 2 latach proszenia mamy, aby znaleźć pomoc u profesjonalisty ciocia (endokrynolog, internista ) z Łodzi, powiedziała mamie wprost, że musi schudnąć. A podstawy do tego były i są bo nadciśnienie i cukrzyca już się nie znikną. Jesienią, dokładnie 13 listopada 2013r. moje życie zaczęło pędzić w nieznanym mi kierunku. Trafiłam do ogarniętej i bardzo profesjonalnej Pani, która pierwsze co to zapytała czy ktoś w rodzinie choruje na tarczycę i się zaczęło. Zaczynam wymieniać: mama, rodzeństwo mamy, dzieci kuzyna mamy, i jeszcze jeden kuzyn i ciocia. Cała gromada. Wysłana na badanie TSH, poszłam, czy w nerwach nie pamiętam. Moje zdrowie jakoś już mnie o wzrost ciśnienia nie przytrafia. I wyszło prawie 9 i co dalej? Dalej poszło jak lawina. Wizyta prywatna i usg, coś na tej tarczycy jest, to szybko szukanie biopsji, i znowu palec Boży bo miejsce do Pana profesora jest dodatkowe na jutro w poradni na ul. Przybyszewskiego w Poznaniu, i Pani będzie miała wszystko za darmo, a nie pali się, aby biopsję na gwałt robić. I znowu USG, w końcu biopsja i telefon z poradni po 3 tygodniach. Wizyta i ten wzrok, a raczej wyraz twarzy nie do zapomnienia, czy byłam przerażona? Nie, Pan Profesor bardziej, a czemu to ja nie wiem, może to kwestia faktu, że dowiadując się, że prawdopodobnie mam raka brodawkowatego miałam zaledwie 21 lat. Mam to głupie szczęście, że jeden telefon i od diagnozy w lutym do operacji, którą miała w kwietniu minęły zaledwie 2 miesiące.
Wszystko ładnie pięknie, Pan Doktor zdecydował, że usuwamy całość, a i dobrze, bo to czego nie było widać na USG badanie histopatologiczne już znalazło, znowu palec Boży. Ale do czego zmierzam, 2 dni po wyjściu z szpitala trafiam w środku nocy na izbę przyjęć. Tężyczka, mityczna tężyczka o której lekarz ci nie bąknie (chirurdzy to specyficzny gatunek), a pielęgniarka przy wypisie rzuci hasło i że jak się zacznie to do szpitala jechać bo to grozi śmiercią. Ale co się zacznie? I czym, że jest ta cholerna tężyczka? Jako, że ze mnie bardzo ciekawski człowiek to sobie sprawdziłam objawy, gdyby nie to, to teraz bym pewnie 2 m pod ziemią ciało zostawiła a świat z chmurki obserwowała.
I tak się teraz bujam od ponad roku z tym wapniem co raz w górę, raz w dół. Przyjmuję alfadiol 1mikrogram od 2 do nawet 4, oraz calperos 1000- dawka zmienia się co 2 tygodnie. Zdarzyło mi się nawet wpaść w przeciwieństwo tężyczki i znowu wylądować pod kroplówką, żeby tylko jedną.
Zmierzając ku końcowi pytam się czy jest ktoś takie jak ja tu. Mam aktualnie 23 lata, jestem bezdzietna, ale chciała bym mieć w przyszłości dzieci, nie jedno, ale minimum 3, ale nie wiem jak do moich planów ma się fakt ciągłych niedoborów wapnia, przy okazji rozwinęła się u mnie niedokrwistość i pewno inne niedobory, o których jeszcze nie wiem. W sierpniu miała jodowanie też w Poznaniu, dawka 90 coś tam. W tym roku znowu idę do szpitala też na jod (mam nadzieję, że się bez jodu obejdzie, ale życie pokarze).
Trzeźwo patrzę na swój przypadek i zastanawia jak ludzie radzą sobie z ciągłym niedoborem wapnia- przy okazji przedawkowania alfadiolu i calperosu wykryto u mnie nadżerkowe zapalenie żołądka na tle ilości łykanych leków, wapń niszczy żołądek a jak na złość moje 8 postanowiły się wyżynać.
Czy są jakiekolwiek szanse, że na oddziale zbadają mi też hormony płciowe, nie chce się pewnego dnia dowiedzieć, że tutaj też sprawa się rypła. Czy jest możliwa zmiana eutyroxu na inny lek?(dawka 188) Według przeliczników, FT4 słabo przekształca mi się w FT3 stąd to pytanie? I czemu znowu muszę przez miesiąc żyć bez leków, puchnąć i czuć się dosłownie jak ciemna masa, która ma problem, aby złożyć sensowne zdanie? Jak radzicie sobie z dietą? Ja z diety o podwyższonej ilości białka przeszłam przez bezglutenową, do bez mlecznej i bezglutenowej w czasie nie całych 2 lat. Udało mi się też dojechać do 30kg na minusie, ale przy odstawionych lekach na bank przybędzie mi 5 albo i więcej. A potem zanim znowu się ustabilizuje to minie pół roku.
Czemu to leczenie wygląda tak a nie inaczej, czemu pacjenta się tak męczy? Wiem, że to nie chemioterapia i radioterapia i nie ma co narzekać, ale nie mam 50+ na liczniku, dzieci i męża, który kocha każde kg, mam 23 lata, stany depresyjne, jestem wapniowym ćpunem i czuję, że coś jest nie tak.
Jeśli kogoś obraziłam to przepraszam, mam ciężki humor i na tyle jestem zmęczona perspektywą mojego przyszłego życia, z co 2 tygodniowymi badaniami krwi, ciągłymi terminami jodowania, i aktualnym odstawieniem leków oraz migreną, którą dostałam od myślenia nad składaniem słów w sensowny szyk.
Pozdrawiam, Z.