witam,
jestem typowym przykładem zaniedbania lekarzy, jak wielu z nas- rakowców.
W wieku 19 lat zaczęłam się skarżyć na bóle w nodze, najpierw pojawiały się co kilka dni, potem coraz częściej, w końcu noga bolała mnie bez przerwy. Oczywiście chodziłam od lekarza do lekarza, a ci odsyłali mnie dalej. Od rodzinnego, do neurologa potem ortopedy, chirurga i tak w kółko. Jakieś pobieżne badania zlecano i tyle... usłyszałam takie diagnozy jak: rośniesz, udajesz, przesadzasz, samo przejdzie... Kiedy po półtora roku prawie się poddałam, zaczęłam przyzwyczajać się, że boli, łykałam po 6-8 "Ketonalów" na dobę, mama zapisała mnie do "Poradni bólu", poszłam tam dla świętego spokoju (bo mama kazała ;) i tam pani doktor która miała mnie przyjąć nie przyszła, więc już szlam do domu, kiedy zatrzymano mnie i kazano poczekać "bo ktoś przyjdzie" tym kimś okazał się pan na stażu, niewiele starszy ode mnie... ale cóż, skoro już tam byłam to opowiedziałam mu co i jak, a ten za punkt honoru postawił sobie, że dowie się co mi jest ;-) Skierował mnie na oddział i tam zaczęły się badania, dwa tygodnie wałkowali mnie z góry na dół, wzdłuż i wszerz i nic... wypuścili do domu, ale kazali leczyć się w poradni. Kiedy krew moja przekroczyła wszelkie możliwe normy, zaczęli się martwić... a ja byłam już coraz słabsza, zaczęłam mdleć... Ostatnie zaplanowane badanie, zwykłe RTG bioder wykazało że mam guza (8x5cm) na lewym talerzy biodrowym i całe popękane biodro... Potem potoczyło się szybko, TK, rezonans, scyntegrafia kości... decyzja czy leczę się u siebie czy Wrocław... chciałam tu bliżej domu, ale kazali jechać do Wrocławia i do dzisiaj im powinnam dziękować. Potem operacja, 6 tygodni czekałam na wynik histopatologii, diagnoza- "sugerujemy ziarnicę, ale zalecamy dokładne badania kliniczne" kolejne 2 tyg badań, ostateczna diagnoza SARCOMA.... szok, co to w ogóle jest, jak to się leczy ??? Tysiące pytań... Ale trafiłam na mądrych ludzi, którzy mówili mi to co trzeba a resztę zostawiali dla siebie... dostałam 27 chemii, tonę laków, prawie półtora roku kursowałam między domem a szpitalem, ale warto było by być dzisiaj tu gdzie jestem ;-)