Ewciaak20 - przepraszam, że dopiero teraz odpisuję, nie zaglądam tutaj zbyt często, zwyczajnie nie mam czasu... pytałaś, jak wykryto mi nowotwór... otóż mąż mi go wymacał w październiku, że mam coś w prawej piersi. Na początku zbagatelizowałam to, ale po miesiącu znów to zaczęłam macać... wcale nie zniknęło po okresie, boli, ciągnie... jakieś dziwne ... poszłam więc do poradni chorób piersi. Tam zrobiono usg, potwierdziła się jakaś zmiana, ale w obrębie gruczolakowłókniaka. Pani doktor powiedziała, że to prawdopodobnie zmiana łagodna, ale trzeba zrobić biopsję. Pojechałam do Gliwic na onkologię, tam zrobiono biopsję, wynik, nowotwór łagodny. Ulżyło mi, dziękowałam Bogu, że to nic złego. Miałam się zgłosić to coś usunąć, ale na spokojnie, po Nowym Roku albo jak mi tam pasuje... za pół roku.... jednak z mężem ustaliliśmy, że kończymy Stary Rok, więc niech mi to usuną jeszcze w Starym Roku. Poprosiłam lekarza o usunięcie tego jak najszybciej, troszkę się skrzywił, bo wiadomo... powazniejsze sprawy mają a nie usuwanie na cito włókniaków, ale 8 grudnia miałam to wycinane w znieczuleniu miejscowym. 13 grudnia dostałam telefon, że to RAK !!!! WCZESNY ETAP ZAAWANSOWANIA, guz T1, złośliwość G3, węzły chłonne N0. 5 stycznia miałam amputację całej prawej piersi. Była rozmowa o operacji oszczędzającej ze wzgledu na małego guza, ale poprosiłam aby zrobili tak, by nie wróciło już nigdy..... ponoć ze względu na jego złośliwość lepiej jest usunąć całą pierś.... Na USG przerzutów do węzłów nie było, ale jak je wycięli i pokroili na mikrokawałki okazało się, że w dwóch węzłach są jakieś mikro przerzuty, ale nie wykraczające poza torebkę łącznotkankową, więc to dobrze, bo nie wyszło na organizm. Wszystko zostało wywalone w zarodku!!! Operacja nie jest straszna. Boję się tej chemii.... ale jak widać, można przez nią przejść i żyć :) Jest wiele kobiet, które są po amputacji piersi i żyją 20 lat i więcej... na razie trudno powiedzieć, bo chemia w Polsce stosowana jest chyba z 25 lat nie dłużej, ale przychodzą te kobiety co rok na kontrolę i żyją !!! więc zostały wyleczone!!!! 6 lutego jadę na kontrole i zostanę poinformowana o dalszym leczeniu...tzn o terminie I chemii.... boję się, to normalne ... ale jestem młodą mężatką!!! 2,5 roku po ślubie, mam 1,5 roczną córeczkę, która mnie potrzebuje!!!!!!! Wiem, że to strasznie trudne, ja też ryczę do poduszki .... DLACZEGO? NIKT W RODZINIE NIE MIAŁ RAKA PIERSI!!!! a jednak mnie to spotkało .....
Kochan, wiem też, że bardzo duże znaczenie w tej chorobie ma stopień zaawansowania.... nie wiem jakiej wielkości był u Ciebie ten guzek??? co mówią lekarze???
Ja również bardzo się boję !!! ale wiem, że muszę walczyć, bo grono kobiet z rakiem piersi wygrało!!! jeśli nie ma przerzutów do innych organów, tylko na węzły chłonne, to je wywalą i powinno być dobrze!!!!!! Trzeba w to wierzyć, bo wiara, mówią, czyni cuda!!!! Pozytywne nastawienie zwiększa komórki NK (natural killers) które są odpowiedzialne za wyszukiwanie i zabijanie wszystkich krążących po organizmie komórek nowotworowych. Jest to ciężka choroba, ale onkolog mi powiedział, że w stadium I i II w dzisiejszych czasach jest ona całkowicie opanowana przez medycynę i naprawdę w 85% zupełnie uleczalna! że trzeba ją traktować jako chorobę przewlekłą a te kobiety, które umierają na raka piersi, mają już duże guzy z przerzutami na inne organy... trzeba w to wierzyć !!!!!!!!
Pozdrawiam serdecznie!!!!