Moja mama też przeszła sepse.Mozna powiedziec że dwa razy uciekła spod kosy.Pierwszy raz przy radykalnej coś z ciśnieniem, potem sepsa,puls juz niewyczuwalny,no a za 3 razem niestety nie udalo sie.
Pamietam jak lekarz po operacji powiedział że wycieli to co się dało,ale zaatakowana była panewka biodrowa. Miała stadium G3, ale ja wierzyłam że będzie dobrze,nie wyobrazalam sobie że może być źle. Pod koniec mamcua chodzila o kuli bo tak ja noga w pachwinie bolała,robili jej przeswietlenie i powiedzieli ze to zwyrodnienie...?! Moze to był ten gad a w szpitalu źle odczytali,nie wiem,ale może i dobrze bo i mnie i mamcie to uspokoilo,że to nie przerzut.
Pisze i pisze:) i pewnie nie wiecie co chce przekazac.Powiem tak...z perspektywy czasu i analizy mojej stwierdzam że chemia skrocila mojej mamie życie,zniszczyla ja,oba nikla w oczach,ale ja i tak do konca mialam nadzieje,że zacznie jesc,bedzie mieć sily,przytyje...W życiu nie myślałam że to tak szybko sie skonczy.
Mam nadzieję, mój tata po pierwszej chemii trafił do szpitala z kiepskimi wynikami i bardzo słabym samopoczuciem. Podane leki postawiły go na nogi i każdą następną chemię przeszedł już dużo lepiej! Dlatego nie myśl negatywnie bo po prostu organizm ma prawo odreagować tak ciężkie leczenie.
Tata w tamtym tygodniu zakończył 4 (ostatni) cykl chemii i owszem ma mało siły i lekką neuropatie w nogach, ale wciąż przybiera na wadze i jest pełen optymizmu. 6 listopada TK i pod koniec miesiąca radioterapia. Widzę że strasznie się jej boi - jak mówi-" parzyć mnie będą jakimś cholerstwem". Ja jednak wierzę, że dobrze i spokojnie zniesie radioterapie i uda sie zatrzymać chorobę.
Ja chyba nie dopuszczam do siebie myśli ze możemy przegrać. Wiem jedno nie da się wyleczyć tej choroby, można wydłużyć życie. Te boje się sepsy u taty, ale odpycham od siebie takie myśli. Bo jak tak siedzę i myśle to dostaje świra w głowę. Walka jest trudna i nierówna. To nasza pierwsza chemia. W czwartek druga seria chemii. Zobaczymy co nas zastanie.
Mi też nikt nie powiedział wprost że taty nie da się już uratować, dopiero na ostatniej wizycie lekarka stwierdziła że nie ma jakieś konkretnej celowanej chemii w raka pecherza w zaansowanym stadium G3 i wiedziała że mu nie pomoże , gdybym wiedziala to nie wiem czy decydowalibysmy się na chemie, przez którą był w szpitalu 3 miesiące bo miał kilka seps. Tata miał rezonans magnetyczny był czysty w lipcu a w sierpniu już przerzuty do pluc kości talerza biodrowego.Ja wiem, że jest ciężko, ale czasmi trzeba pogodzić się z tą myśla że rokowania są też niepomyśle.
Maba zgodzę się z tobą ze ma kiepskie rokowania ale jakiś procent chorych wygrywa tzn wydłuża się życie. Gdybyśmy nie wykonali Tk za namowa urologa i poszli dopiero końcem grudnia do onkologa to było by już po wszystkim. Ja ciagle wierze i walczę z tata każdego dnia. Na chemii spotkałam ludzi z rozsiewem do kości i węzłów i żyją już ponad 5 lat! Dlatego to mnie trzyma na duchu. A nasz szpital powiatowy ni cóż oni tylko umieją narzekać!!! Dziś zorientowałam się żeby nie mam karty leczenia na chemie dzwonię na sor a oni mówią ze sie im zapodziała !!! Maba walczymy! Taternik tężni bolą nogi ale nie ciagle. Po za tym biegunka jeszcze troche ale braliśmy to pod uwagę.
Mam nadzieję, mąż czuje się w miarę dobrze, ale silnie odczuwa skutki uboczne czyli bóle nóg, dretwienie rąk. Jest słaby, ale jeździ sam samochodem na chwilę do firmy, do znajomych. Usiłuje choć trochę wrócić do normalnego życia. Zdaje sobie sprawę z tego, że choroba go ogranicza, ale nie poddaje się łatwo.
Co do stanu terminalnego, to rozsiew choroby nowotworowej w raku pęcherza ma kiepskie rokowania, stąd takie podejście lekarzy ogólnych.
Agnieszka ma rację, chory onkologicznie w szpitalach powiatowych jest traktowany jako pacjent przeznaczony "na straty". Najlepiej powiedzieć, że to stan terminalny i tyle. Po prostu nie mają żadnego doświadczenia w prowadzeniu takich osób. Przechodzilam to, kiedy mąż ponad dwa tygodnie leżał w powiatowym, patrzyli na mnie jak na wariatke kiedy prosiłam o przekazanie do oddziału onkologii. Usłyszałam, że robią wszystko co możliwe, ale i tak to nic nie da. Jelita nie pracowały, mąż nic nie jadł, tracił siły, wył z bólu a ja powinnam to zaakceptować, bo to stan terminalny . Nawet kiedy odbarczony został płyn z otrzewnej nikt nie pomyślał, żeby zrobić badanie na obecność komórek nowotworowych, co było błędem w sztuce. Obrazowo było bowiem ok i nie było podstaw do włączenia leczenia. To było w lipcu, a dopiero we wrześniu po ponownym odbarczeniu już na onkologii badanie potwierdziło obecność tych komórek. Czyli dwa miesiące opóźnienienia w leczeniu, bo komuś nie przyszło do głowy, że u chorego onkologicznego to podstawowe badanie.
Mam nadzieję, opieraj się na tym co diagnozuje onkolog. Pomoc doraźna w powiatowym, ale dalsze leczenie tylko przez onkologa.
Witajcie pojechałam z tata na sor , bo lekarz obawiał się ze ten obrzęk nogi to może być zakrzepica i kazał to sprawdzic. Wyszło na to ze to nie zakrzep. Równie dobrze mogliśmy zostać w Domu i czekać ale wole dmuchać na zimne. Dziś noga już lepsza. Ciagle mam w głowie wcześniejszy wpis "terinamlny" i zastanawiam sie czy onkolog nie powiedziałby mi jeżeli nie byłoby szans na zaleczenie? Pytałam go o to setk razy i prosiłam o szczerosc. Nikt nie da 100% na leczenie czy to u taty czy u innych. Maba co u was? Jak moj tata wstaje silny to aż chce sie żyć. Bierze lek no spe i pyralginę który mu pomaga.
Anita ale mi nikt nie mówi ze tata jest w fazie terminalnej! Onkolog raczej by powiedział jak by tak było?! Obrzęk zrobił się po chemii. Nawet mi tak nie pisz bo się załamie.