Witajcie raz jeszcze.
Odbyło się konsylium w sprawie moje Mamy. Lekarz podejmie się operacji, usunie to co się da oraz oceni jaki rozsiew jest w jamie brzusznej(Mama ma mięsakoraka jajnika III stopień, wznowa po pierwszym rzucie chemii po 6 miesiącach) . Po operacji napewno chemia. Dzisiaj pobrali krew do badań genetycznych ale czas oczekiwania na wynik aż do pół roku. Czy powinniśmy zrobić te badania prywatnie żeby wyniki byly szybciej? Czy chemia powinna być dobrana do tego czy jest mutacja? Czy ktoś ma jeszcze jakieś pomysły co możemy więcej zrobić, gdzie się udać? Te wszystkie informację dobiły nas i zaczynamy tracić nadzieję...
Asionka - badanie genetyczne ma o tyle znaczenie, ze pacjentki, które są nosicielkami mutacji BRCA1 mogą otrzymać lek Olaparib - wydłuża on okres remisji. To bardzo drogi lek - to o niego walczyła Kora, ale jest przewidziany tylko dla kobiet z potwierdzoną mutacją. Badanie możesz zrobić prywatnie, kosztuje chyba ok 400 zł.
Asionka, Olaparib jest podawany wyłącznie dla mutantek platynowrażliwych i ze stopniem złośliwości G3 (niskozróżnicowany) . Twoja mama jest wrażliwa i nie ma znaczenia, że częściowo. Pytanie tylko - czy ma mutację? Myślę, że za wcześnie myśleć o tym leku, ponieważ jego podawanie rozpoczyna się dopiero po zakończonej chemioterapii, a do tego jeszcze sporo czasu, no i nie wiadomo, jak teraz mama zareaguje na chemię, bo może być różnie.
EwkaS, tak, stopień złośliwości powinnaś mieć na wyniku histopat. np.: G1, G2 lub G3, może zamiast symboli użyto słowa: wysokozróżnicowany, średniozróżnicowany lub niskozróżnicowany.
Jutro jadę na pierwszą kroplówkę na zbicie kreatyniny, potem jeszcze w poniedziałek i wtorek, no i wiaderko wody do wypicia w domu. We wtorek badanie kreatyniny i eGFR, w środę TK. Ciekawe, czy uda się zbić do poziomu pozwalającego na podanie kontrastu? Oby.
Dziewczyny, dziękuję za wsparcie i chęć pomocy, ale leczenia za granicą zupełnie nie biorę pod uwagę. Moje finanse na to nie pozwalają, a zbieranie pieniędzy poprzez jakąś fundację również nie wchodzi w rachubę. To byłoby z mojej strony wręcz nieetyczne. Niech zbierają młode kobiety, mające małe dzieci, one mają dla kogo żyć, powinny walczyć o każdy dodatkowy dzień bycia z dziećmi. A ja? Jestem już starą babą, swoje przeżyłam, nie zostawię nieletnich sierot. Przy tak zaawansowanym raku i zniszczonej nerce być może nawet za granicą leczenie byłoby niemożliwe, a jeśli nawet - to o ile bym sobie przedłużyła życie? Parę tygodni, może kilka miesięcy? Czy dla mnie to tak wielka różnica? Oczywiście, chciałabym jeszcze trochę pożyć, ale przychodzi taki czas, że niewiele można zrobić lub wcale. Jeśli zaproponują mi jeszcze jakieś leczenie tu, w kraju, to będę się leczyć, nawet gdybym musiała jeździć na drugi koniec Polski.
A tak w ogóle, to jak się uprę, to będę żyła, wbrew wszystkiemu! Właśnie ZUS przyznał mi całkowitą niezdolność do samodzielnej egzystencji aż do końca 2020roku! Szkoda byłoby tego nie wykorzystać!