Nie odzywałam się bo było kiepsko.
I napiszę Wam prawdę.
21 listopada zmarła Ania, z którą walczyłam prawie rok, 29 listopada zmarła Agnieszka, z którą byłam w ciągłym kontakcie w walce z rakiem żołądka. I wpadłam w spiralę śmierci-teraz mogę to powiedzieć-mój mózg przestał walczyć, a ja się załamałam.
Nie jadłam, nie brałam Lamininy ani pasty CBD, które bardzo mi pomagały.
NIKT O MNIE NIE WALCZYŁ - mąż miał tylko pretensje, że się nad sobą użalam i nawet nie podłączał mi kroplówek przed wyjściem do pracy, gdy ja od kilku dni nie jadłam nie piłam i wymiotowałam już tylko kwasem z żołądka.
Pomagali mi znajomi ze służby zdrowia zakładając wenflony i podając kroplówki, gdy mogli. Innych wstydziłam się prosić o pomoc gdy mąż nie chciał mi pomagać.
Doszło do perforacji żołądka, zapalenia otrzewnej i w niedzielę rano ze strasznym bólem brzucha i bólami pod obojczykami trafiłam do szpitala. Niestety nie wykonano badań obrazowych a ból po silnych lekach dożylnych się zmniejszył i wysłano mnie do domu. W nocy dzięki temu, że mam koleżankę, która pracuje w szpitalu i miała dyżur trafiłam na stół operacyjny jednego z miejskich szpitali. Gdy lekarz usłyszał jakie mam objawy zlecił rtg klp i jb i stwierdził perforację żołądka. Uprzedził mnie, że jeśli dziura jest w zajętej nowotworem części żołądka to nie będzie mógł nic zrobić.
Bóg sprawił CUD-perforacja była w zdrowym kawałku, lekarz zaszył, musiał przyszyć trochę do chorych tkanek ale się udało.
A ja zrozumiałam, że nie mogę umrzeć - jeszcze nie. I zaczęły się schody, brak opieki i jakiejkolwiek informacji w szpitalu, pretensje lekarzy i pielęgniarek, że muszą do mnie przychodzić bo źle się czuję. I brak jakiejkolwiek szansy na święta w domu.
Do tego wspomnienie sprzed 12 lat gdy spędzaliśmy Boże Narodzenie w szpitalu z moim teściem chorującym na raka płuc. Teść umarł 27 grudnia dzień po świętach i bałam się, że i ze mną tak będzie.
Poprosiłam o pomoc psycholog z którą kiedyś pracowałam i ona zadzwoniła do mojej firmy i poprosiła by zaczęli mnie odwiedzać. I mimo, że nie chodzę do pracy od 1,5 roku a przed chorobą pracowałam tam tylko przez rok cały czas ktoś był przy mnie od samego rana do wieczora. Myły mnie, nacierały, klepały, masowały, wyciągały z łóżka, robiły cuda.
Pielęgniarki zaczęły inaczej na mnie patrzeć, ja zaczęłam zadawać pytania lekarzom i mimo wielu ich zaniedbań, które kwalifikują się do sądu jestem w domu.
DLATEGO WIEM, ŻE TO WAŻNE I BĘDĘ GŁOŚNO KRZYCZEĆ - DBAJCIE O PSYCHE SWOICH BLISKICH - BEZ TEGO A NIE BEZ CHEMII NIE MAJĄ ŻADNYCH SZANS