sierotka i bolek...nie mówię przecież, że musi tak być. Nie wiem co zrobiłabym, gdybym miała raka. Statystyki mówią jednak same za siebie. Chemioterapia pomaga małej garstce ludzi, w której być może się znaleźliście. Nie powiecie mi przecież, że aby organizm mógł walczyć i poradzić sobie ze swego rodzaju "patogenem" musi mieć podłoże w postaci odporności. Działanie na nowotwory chemią jest jak rosyjska ruletka. Albo się uda, albo nie. Albo organizm, niszcząc i zabijając zdrowe komórki organizmu postanowi zabić też akurat te złe, albo nie. Niestety takie są realia, a umieralność ogromna. Cieszę się, że większości tutaj zalogowanym się udało, ale zdajcie sobie sprawę, że jesteście małym procentem, który miał szczęście. Bolek, dam ci przykład bo zaczęłam się tym interesować właśnie z polecenia tej osoby...Znajoma, a w zasadzie pani, która pracowała na hali, na której ćwiczyliśmy w wyniku rozmowy o chorobach zaczęła opowiadać swoją historię. Jej córka w młodym wieku złamała nogę w kolanie. Poszli na prześwietlenie i od razu wyrok. Nowotwór kości. Lekarka zaproponowała łyżeczkowanie na co ta kobieta, matka, nie chciała się zgodzić. Jeżeli łyżeczkowanie nie przyniosłoby skutku oczywiście chemioterapia i naświetlanie. Dla pewności wykonała zdjęcia w innych placówkach, ale wszystkie potwierdziły diagnozę. Pani lekarz prowadząca nawymyślała matce, że chce zabić swoje dziecko. Kobieta zaczęła mówić nam, że zaczęła szukać wszędzie, wszystkiego i o wszystkim. Wyraźnie powiedziała, że do niekonwencjonalnych metod podchodziła z dystansem, ale postanowiła spróbować. Poszła do jakiegoś doktora znachora, który nakazał pić ziółka. Mówię ziółka, ale w zasadzie nie wiem co dokładnie musiała jeść czy pić. Wiem, że zupełnie naturalne. Po jakimś czasie poszła na wizytę kontrolną i lekarka, która wcześniej ją zwyzywała, podobno kończyła zmianę i specjalnie została, żeby udowodnić matce, że miała rację. Czekali 2 godziny na zdjęcie i po wykonaniu szok. Śladu po nowotworze nie było, a lekarka nawet nie przeprosiła tylko powiedziała, że cud...Oczywistym jest, że wlewka z wit C może nie pomóc wszystkim. Założenie jest takie, że nowotwór w zaawansowanej formie ciężej wyleczyć, a niestety nie jest tajemnicą to, że w Polsce ludzie bardzo lekceważą objawy i do lekarza pędzą na ostatnią chwilę...Na drugą sytuację trafiłam w internecie. Swoją stronę założył człowiek, który był chory na raka płuc. Po intensywnej chemioterapii lekarze nie dali mu już szans i wysłali do domu z wyrokiem- zostały około 3 miesiące życia. Człowiek jednak stwierdził, że nie będzie bezczynnie siedzieć i zaczął jeść korzeń mniszka lekarskiego. Twierdził, że zaczynał czuć się lepiej i przeżył 6 miesięcy po czym poszedł na badania i lekarze nie wierzyli. Co powiedzieli? Oczywiście, że to cud. Dla potwierdzenia efektów swojej pracy pomógł znajomemu kolegi, któremu również nie zostało już wiele życia. Zdaje się, że również na nowotwór płuc. Udało mu się z tego wyjść. Na swojej stronie człowiek ten podał nawet kontakt do siebie, ale niedawno umarł w wieku 89 lat ze starości. Co ciekawe strona już nie istnieje, nie da się jej wyświetlić, a tylko dzięki informatykowi w rodzinie udało mi się ją otworzyć. Ja nie lubię gdybać. Ja po prostu interesuję się tym wcześniej, żeby później na wypadek nowotworu łatwiej byłoby mi podjąć decyzję odnośnie leczenia. Ci, którzy leczą wit C nie dają przecież 100% szans na wyleczenie, ale wydaje mi się, że 80% dawali. To tak jakby odwrotność skuteczności chemii. Sierotka - wierzę, że każdy, kto ma styczność z tą chorobą chwytali się wszystkiego, ale jak już wspomniałam, nie zaprzeczysz chyba, że ludzie bardzo często lekceważą objawy i do lekarza idą zbyt późno...