Hej kobitki, dzisiaj (technicznie rzecz biorąc wczoraj) mnie wypuścili - o 7.30 w poniedziałek byłam w szpitalu i po 12 w piątek wyszłam, czyli scenariusz na który bardzo liczyłam. W poniedziałek generalnie nieco jak na wczasach. Zrobili mi rtg, ekg, badanie laryngologiczne (nieprzyjemne i wynikało z niego że powinno mnie gardło boleć, a nie bolało), pobranie krwi, wywiad (jako że byłam na Banacha to bardzo wnikliwy wywiad przeprowadzali studenci, z czego mieli być potem rozliczeni, zabrali też moje wszystkie wyniki, które miałam mieć ze sobą w szpitalu), wieczorem rozmowa z anestezjologiem. Niestety oddział akurat nieodnowiony, ale nie miało to dla mnie większego znaczenia... Za to kaloryfery grzały na maksa cały czas - masakra, nie zamykałam okna przez cały pobyt w szpitalu. Pierwszego dnia zaliczyłam 3 opierdziele od mojego chirurga prowadzącego (świetny start). Że 7.30 a mnie jeszcze nie ma (a byłam super punktualnie), że szlajam się po oddziale, jak mnie na badania wołają (zawinione; poszłam do mojego endokrynologa się zameldować, zamiast grzecznie siedzieć w pokoju), za suplementy (za to obrywało mi się już każdego dnia do dzisiaj włącznie, nawet mam o tym pogrubioną czcionką na wypisie :D Jak chirurg zobaczył, że suplementuję kelp z selenem na hashimoto to mało apopleksji nie dostał. Chyba nie jest zwolennikiem alternatywnych metod leczenia :P o diecie już nawet nie wspominałam...). W każdym razie, jako że studenci świetnie się spisali i udało im się mnie trafnie zdiagnozować ;) zaplanowano operację na dzień kolejny. Dostałam jakąś śmieszną tabletkę na noc i zabrali mnie na, jak to łądnie określacie, rżnięcie około 12 dnia kolejnego. Przed 11 łyknęłam "głupiego jasia", ale prawdę mówiąc, żadnej reakcji nie poczułam. Na sali operacyjnej całkiem sympatycznie (0 stresu), kilka osób mi się przedstawiło (do góry nogami), przy okazji obejrzeli mi moją gulę na łopatce, do której coś przyklejali (dobrze wiedzieć, że to tylko tłuszczak jakiś i nie ma co się przejmować), założyli wenflon, posłuchałam sobie radia i o kulinarnych osiągnięciach któregoś z lekarzy... jak wszyscy byli gotowi to przyłożyli mi maskę do twarzy i odpłynęłam w sekundę. Dalej nie jestem na 100% pewna co się działo. Z pooperacyjnej z wielkimi szczegółami pamiętam sufit nad sobą (bez szału), lekarz się chyba mnie zapytał jak się czuję, ja zapytałam jak poszło i chyba odpowiedział że dobrze, że operacja trwała 2 godziny (ale to mogło mi się równie dobrze przyśnić, nastawiałam się na ok. 4 godziny) i kazał mi powiedzieć jakieś słowo, chyba z dużą ilością "r" w środku (też mogło mi się przyśnić i chyba był to traktor :P). W każdym razie wszystko ok i chirurg się oddalił. Na pewno byłam podłączona do jakiś sprzętów, co pewien czas automatycznie mi coś mierzyło ciśnienie. Pielęgniarka spytała jak oceniam ból, to chojrak śmiało rzuciłam 6,5! a potem myślałam, że zejdę z bólu, ale jako że świetnie mówiłam "traktor" to donośne "przepraszam" i wymach ręką też mi wyszły, więc zmieniłam zeznanie i poprosiłam o przeciwbólowe. Po morfince od razu życie zrobiło się o niebo lepsze i poszłam spać. Wyobrażałam sobie salę pooperacyjną, że to takie ciche miejsce gdzie się wypoczywa, dochodzi do siebie, rodem z amerykańskich filmów... a tam jak na lotnisku (podobno tam 21 operacji na raz jest granych). W każdym razie pomijając milion pytań kolejnych Pań jak się czuje, potem skądś padło moje nazwisko i chciałam wstawać i maszerować, ale to chyba nie tak działa! ;) Zabrali mnie z sali, poodklejali od jakiś kabelków i ruchem wężowym przedostałam się na swoje łóżko i wio na salę ogólną, gdzie byłam po 16. Generalnie wszytsko miałam w nosie, bo smacznie mi się spało. Cały dzień po operacji to jest raczej odjechany. Miałam jeden cel - wysikać się (i chyba żartują sobie jak myślą, że zrobię to na kaczkę, nóżek nie ucięli) i ewentualnie zakomunikować światu, że żyję. Następny dzień taki nijaki, 15 min myśle że jest super i jestem zdrowa jak koń i w zasadzie to ja już mogę wychodzić, a potem te 15 min odsypiałam 2 godziny :D Tak byłam sklejona że nie mogłam się wyprostować normalnie, więc w kolejną noc bania mnie tak bolała, że spać nie mogłam, ale nie ma co się przejmować - miłe panie mają tam proszeczki na wszystko! W czwartek już było dużo lepiej, można normalnie jeść i funkcjonować. Ja myłam się codziennie i jeść mogłam w dzień po operacji. Na początku z przełykaniem są problemy jak przy chorobie gardła, nadal nie przełyka mi się idealnie, ale to czasowe i zdziwiłabym się jakby nie było dyskomfortu żadnego. Dreny miałam zdjęte w czwartek (fuj) - nic nie bolało a szwy w piątek w samego rana. Ogólnie jak chodzi o ból to na prawde nie ma czym się przejmować. W czwartek dostałam okres i bardziej mnie brzuch bolał niż szyja. Najbardziej bolesne są te $%@^!#&^ taśmy do opatrunków, to dopiero narzędzia tortur :D Jak jesteś chłopem z owłosioną klatą to moje kondolencje. Cały czas pobytu w szpitalu czułam się super zaopiekowana. Panie pielęgniarki po operacji przychodzą co chwila sprawdzić czy wszystko ok i czy nic nie potrzeba. Tabuny lekarzy, studentów, pielęgniarek, salowych przetarczają się przez pokoje każdego dnia. Nie miałam żadnych powikłań, których się obawiałam - oddycham, mówię, przytarczyce działają. Z ciekawostek chirurg powiedział, że po zdjęciu opatrunku (w środę mam zdjąć) ranę należy normalnie myć zwykłym mydłem i używać swojego zwykłego kremu - nie żadnego szarego mydła i specjalnych kosmetyków (oczywiście zdążyłam już kupić już xx różnych super ekologicznych antybakteryjnych mydełek...).Teraz czekam na wyniki, które podobno mogą być w przyszłym tygodniu albo i nawet za 3 - zadzwoni do mnie chirurg i będziemy się umawiać na jod w centrum onkologii (może mi przy okazji odświeżycie pamięć kto tu na forum opisywał swój pobyt na jodzie w Warszawie). Dostałam dawkę 100 tyroksyny na razie (dotychczas brałam 75), pewnie docelowo będzie 2 razy większa. Miesiąc zwolnienia (chirurg powiedział, że bez problemu przedłuży, ale jak to praca biurowa to powinnam móc po miesiącu spokojnie wrócić jak chcę). Rozpisałam się pewnie niepotrzebnie, ale może jakieś informacje przydadzą się komuś kto, podobnie jak ja, idzie na operację pierwszy raz w życiu. Mona, Pinkbow, Ewka dzięki za słowa wsparcia :) Monika82 ja mam torbiele w piersiach i pewnie na jajniku (jestem akurat przed usg dowcipnym więc się zaraz okaże) i kto wie gdzie jeszcze. Nie sądzę, żeby to miało za wiele wspólnego z rakiem brodawkowatym... Za to przy hashi to podobno normalne, trzeba obserwować i tyle. W zeszłym roku miałam 9 torbieli w piersiach, w tym 3 i mam cichą nadzieję, że po pozbycie się zapalenia tarczycy może jeszcze poprawi sytuację :)