Lipka- cieszę się i trzymam kciuki! 🙂
Lilith, za mamę również trzymam kciuki.
Jak się pewnie domyślacie, jestem przerażona wiec takie historie jak Wasze sprawiają, ze trochę mniej się denerwuję. Każda z Was pewnie przechodziła przez taki stan emocjonalny, w jakim ja teraz się znajduję więc nie będę marudzić. Internet straszy znikomymi rokowaniami a tutaj tyle pięknych historii!
Cześć Chelo, trzy tygodnie to nie jest wcale źle. Najważniejsze żeby operowali Cię naprawdę dobrzy chirurdzy :) Lilith miło Cię "widzieć" :) Ja jutro śmigam na usg jamy brzusznej. Mam nadzieję że wszystko będzie ok... W grudniu minie 8 lat od wykrycia i 1 operacji. Czas leci....
Chelo, ja też czekałam 3 tygodnie. Zarówno na laparoskopie, jak i laparotomie. Mój guz to była "cysteczka" i miał to być borderline (guz o granicznej złośliwości), a skończyłam na diagnozie raka surowiczego IIIc. Duży guz nie zawsze oznacza, że jest źle! Skoro masz chwilę czasu to zawalcz o badania - gastro, kolonoskopia, tomografia/rezonans/pet. Do szpitala polecam zapas słoiczków niemowlęcych. Miałam 3 operacje i te słoiczki były dla mnie zbawienne! Jestem 1,5 roku od diagnozy. Na początku rozpacz, potem złość, potem depresja i przygotowywanie się na śmierć... Aż w końcu przyszła akceptacja. Teraz ciesze się życiem, tak po prostu! Przeczytałam też wszystkie książki księdza Kaczkowskiego.
Gdybyś potrzebowała po prostu pogadać to pisz na priv!
U mnie też miała być "cysteczka" - tak dokładnie powiedziała pielęgniarka - tego wyrazu nie zapomnę nigdy...
Elza90, dzięki za rade ze słoiczkami! Bardzo dobry pomysł, tym bardziej ze jestem wegetarianką więc pewnie nie będę miała za wiele opcji do jedzenia w szpitalu :)
A długo dochodzilas do siebie? Mówiłaś, ze jesteś 1,5 roku po diagnozie (IIIc to trzeci stopień zaawansowania, tak?) - na razie wszystko Ok?
dziękuje tez za słowa pocieszenia. Pojutrze idę na tomografię, będę się leczyc w Dolnośląskim Centrum Onkologii i oni sami zlecili mi wiekszosc tych badań, przez te 3 tygodnie będę je sobie po kolei robić.
U mnie depresji nie ma, przynajmniej na razie. Strasznie jestem zmęczona od jakiegoś czasu i w sumie wiekszosc wolnego czasu przesypiam, co ma swoje plusy bo mniej o tym wszystkim myśle 🙂 przykro mi tylko, ze diagnoza pojawiła się akurat w takim momencie życia, ze jestem po rozstaniu z wieloletnim partnerem i w sumie przez wszystko będę przechodziła sama. Mam oczywiście rodzine i przyjaciół, ale wiecie pewnie, ze to nie to samo. No ale trudno, najważniejsze żeby zmiana nie była złośliwa- to będę wiedziała dopiero po operacji, tak? Tak Was tu dopytuję bo lekarze w DCO strasznie lakoniczni, jak na razie powiedzieli mi tyle co nic...
Chyba w raku jajnika nigdy nie można powiedzieć że jest się zdrowym. Wystarczy zerknąć na częstotliwość wizyt na onkologii. Ja po tylu latach mam się meldować co 6 miesięcy.... Z tyłu głowy zawsze czai się strach. Ja dzisiaj po usg jamy brzusznej. Wszystko ok tak więc święta mam spokojne. Wszystkie badania wykonane z wynikiem optymistycznym na kejne pół roku :)
Nesia, ja jestem świadoma zagrożenia nawrotu, ale tego nie akceptuję. Postanowiłam żyć jeszcze wiele lat i tego postanowienia się trzymam. Niestety nasza choroba jest nieobliczalna. Mimo że lekarze mówią: jest pani zdrowa, ja jestem nieufna. Ogólnie czuję się świetnie, ale gdzieś w jednym zakamarku głowy, siedzi ta niepewność.
Czarownica, gratuluję, teraz możesz ze spokojem szykować się do świąt.