Mojej też tu nie ma więc pewnie wpłyną z rana
Masaż limfatyczny nie powinien być absolutnie przeszkodą. Chyba że onkolog doradzi w związku z wodobrzuszem. Natomiast odradza się zwykłe masaże... Choć i tu jest zdanie podzielone.... Ja chodzę do masażysty ale facet wie jak mnie masowac
‚Jest czas ciszy,
Jest czas bólu i smutku,
Jest też czas wdzięcznych wspomnień...’
Spoczywaj w pokoju NANO ❤️
Monika
Dzisiejsze wpływy:
98109 - 10
12462 - 10
27997 - 10
94446 - 15
16580 - 30
24100 - 5
66983 - 50
79762 - 20
18063 - 20
90001 - 20
To razem daje 375 zł. Wysyłam 400. Ponieważ nie wiadomo było, ile pieniążków będzie, a trzeba było wiązankę zamówić wcześniej, została ona zamówiona za niższą kwotę. Resztę pozostawiam do dyspozycji Pani - córki Niny: msza, znicze...Ona na pewno najlepiej wie, co jest potrzebne i jakie są zwyczaje w tamtych stronach.
Przekazałam podziękowanie za pomoc w tej sprawie i kondolencje.
Wybaczcie, ale nie będę oczekiwać rachunków, zdjęć itd.
Mogę wysłać screen mojego przelewu, ale to już prywatnie, nie tu na publicznym forum. Proszę tylko do mnie napisać.
Dziękuję za miłą współpracę i szybki odzew. No i w miarę możliwości łączmy się w modlitwie w czasie jutrzejszej mszy pogrzebowej. Lidka
Lidziu dzięki piękne, niech córka rozdysponuje, dla mnie nie ma problemu jak... Cieszę się bardzo iż udało się to wogóle zorganizować:)
kochane kobietki..
przepraszam, że po raz kolejny tu piszę, że żalę się, a dobrze wiem, że każda z Was zmaga się z własnymi problemami.. ale brakuje mi już sił.. moi rówieśnicy mnie nie rozumieją, nie rozumieją z czym się zmagam, dlatego przychodzę tu, do może troszkę starszych, po swego rodzaju "matczyną" opiekę w postaci wysłuchania, bo niestety role z moją mamą się trochę odwróciły.. jestem młoda, mam 21 lat, ale czuję się jeszcze jak dziecko, a odkąd u mamy jest nawrót to czuję się za nią taka odpowiedzialna a nie wiem co robić.. obrzęki nadal nie schodzą, a mama jest taka podłamana.. ja studiuję 400km dalej, więc nie mogę być przy niej cały czas, ale od kilku dni jak dzwonię to nawet nie chce ze mną za bardzo rozmawiać.. boję się, że ona wysiada psychicznie, co z drugiej strony totalnie rozumiem, bo sama czuję, że żyję w zawieszeniu od pół roku.. nie śpię, nie jem, zaczęły się tiki nerwowe.. nie potrafię przestać myśleć o tym najgorszym scenariuszu.. gdzieś tam skrycie liczę na ten, nasz, mały, wymarzony cud. przyszłam tu głównie po to, żeby wyrzucić z siebie po prostu te emocje, ale jeśli któraś z Pań akurat będzie miała ochotę i czas żeby napisać mi jak jakoś podbudować mamę, co mówić..co działało na Was.. i przede wszystkim - jak zacząć wierzyć mocniej, że się jednak uda, skoro nadziei coraz mniej.. a ona musi być, bo nie mogę, po prostu nie mogę jej stracić..
sarnaś - masz jeszcze kogoś? tatę, rodzeństwo?
U mnie też bywało różnie - jestem trochę starsza - gdy mama zachorowała miałam niecałe 24 lata, teraz na wiosnę 26. Rozumiem, twój strach, obawy, że studiujesz tak daleko - ja mieszkałam z mamą, a po dziś dzień zdarza mi się, że się rozpłaczę, bo przypomnę sobie, że np. danego dnia zostałam dłużej na uczelni a mogłam posiedzieć z mamą, albo że uczyłam się zamiast z mamą gadać - wiem, że to głupie, niesłuszne, ale taka ludzka natura, że wciąż się "zastanawiamy".
Moja mama miała kryzys na początku - tak panikowała, że nie mogłam wyjśc nawet na godzinę z domu. Po czasie się uspokoiło i później sama wypychała mnie z domu. Dopiero w ostatnich dniach miała takie zrywy, że chciała mojej obecności znów w dużym wymiarze. Jak pomóc wyjść z kryzysu? Cóż... sama nie wiem. Mam wykształcenie społeczne, pracuję z różnymi ludźmi, widziałam w życiu wiele, ale więź emocjonalna to coś tak silnego, że cała moja "mądrość" z książek szła w gwizdek - zdarzało mi się krzyczeć, płakać... Co ostatecznie pomogło? Zwróciłam mamie uwagę, że nikt nie wie kiedy umrze - że w każdej chwili mogę wpaść pod samochód i zginąć nim ona odejdzie. Że ona wcale nie musi umrzeć na raka - może spaść z drabiny i już się nie podnieść. Mama początkowo płakała gdy to słyszała, aż pewnego dnia... Potknęła się o kabel z laptopa. Walnęła tak o klamkę z drzwi, ścianę i podłogę, że ja sama się wystraszyłam, rozpłakałam. Nic się jej nie stało - miała parę siniaków i majestatyczną śliwę pod okiem. Ale uznała, że miałam rację z tym umieraniem - nie ma na co czekać :D i zaczęła normalnie żyć - kilka dni później wyszła ze mną do sklepu! Ale nie polecam tego jako metody xDDDD
Musisz dbać o siebie. Też miałam różne nastroje, od hasła "paliatywne' pogarszało się też mi. Pamiętam jak mama na ok 3 tyg przed śmiercią zrobiła ostatni raz zwykły samodzielny obiad. Kotlet drobiowy, ziemniaki, mizerię. Wszystko było niejadalne, spalone, rozwalone - mama nie czuła smaku. Nie zjadłam wtedy nic i od tego czasu przestałam też jeść - często żyłam na samych płatkach śniadaniowych, choć mama zmuszała mnie czasem bym coś jadła. Miałam też "dokarmiaczy" - przyjaciółka podrzucała regularnie pieczywo, narzeczony czasem probowal przywiezc cos do jedzenia, na uczelni promotorka zawsze pytala co jadlam i pilnowala zebym cos jadla. Ale znam stan. Niestety problemy ze snem i jedzeniem mam nadal - jem 1-2 posiłki dziennie, późno zasypiam... Nie potrafię z tego wyjść. Ale z doświadczenia mówię - dbaj o siebie.
Kiedy mama chorowała trafiłam na teksty o zespole stresu pourazowego w przypadku bycia "współchorującym". Starałam się pilnować tego, by nie popaść w to - gdy było gorzej chodziłam na siłownię - może głupie, ale mogłam "wybiegać" te złe emocje.
Nie wiem co ci radzić, ale proszę - nie zapominaj o sobie.
Elbe, dzięki za ogarnięcie sprawy ze składką.