Dziewczyny, nie wiem czy mnie dobrze zrozumiałyście. Ja nie doszukuję się tutaj jakiejś specjalnej ideologii tylko chodzi mi o sens. Załóżmy, że robimy TK i wychodzą jakieś niewielkie zmiany (nie do operacji), marker w normie, samopoczucie dobre, dopiero co skonczona chemia i co? Jakie są opcje? Więc jaki jest sens obciążać psychicznie i fizycznie Mamę teraz tym badaniem? Co nam to da?
Midi90 - miałam wtedy mieszane uczucia, tak Ci powiem. To było tak: mama miała 23.04 termin chemii. Bodajże miał to być 4 wlew czerwonej chemii (wcześniej mieliśmy oczywiście 6 razy carboplatynę). Po kilku godzinach mama zadzwoniła mi tylko, że wyniki wyszły kiepskie i chemii nie dostanie - nie zaniepokoiło mnie to zbytnio, bo mama miała cały czas i tak świetne wyniki, a tu widziałam, że wymiotowała po czerwonej trochę, że jej w kość dawała... Wyszło jej wtedy migotanie przedsionków, już kiedyś to przerabiałyśmy - słaby potas. Mama wróciła do domu ze skierowaniem na 25.04 na TK (co też nas nie zaniepokoiło zbytnio, bo tyle już tych TK było). Na tym TK właśnie ją zemdliło. Ale wróciła do domu, czuła się bardzo dobrze - nie wymiotowała, normalnie pomagała mi sprzątać, gotować - normalne życie tyle, że była ciut słabsza. 29.04 miała urodziny, byli goście, faktycznie była "kanapowcem", ale jakieś tam talerzyki do łazienki podrzucila, do gości wstawała, odprowadzała do drzwi, jadła piła - była wręcz okazem zdrowia jak na swój stan. Na 2.05 miała termin wizyty na oddziale, ustalić "co dalej" czy dostanie wlew czy coś zmieniają. Tego 2.05 jak się później dowiedziałam (byłam na majówce, mama nie wymagała pomocy, a miał kto jej podrzucić jbc coś do szpitala, mieszkamy obok) mama zadzwoniła do znajomej, żeby jej podrzuciła rzeczy, bo ją zostawiają na 2 dni w szpitalu na badania. Znajoma przyniosla, ale spieszyla sie do pracy, wiec wreczyła mamie toboły i dwie butelki wody i pognała do pracy. ja oczywiscie juz wracalam do domu, gdy dowiedzialam sie ze mama zostaje na oddziale. No i w tej poczekalni gdy zawolano mamę do gabinetu, gdy się zbierała wypadła jej jedna z butelek wody. Schylając się jakoś źle stanęła i upadła (nie straciła przytomności, potknęła się zwyczajnie). Lekarze natychmiast przesadzili ją na wózek i kazali nie wstawać. Przyjęto mamę na oddział - wbrew zaleceniom lekarza chodziła wiadomo do wc, wokół piętra itp. Dwa dni czuła się okej. A trzeciego przyszli lekarze i powiedzieli, że przechodzi na leczenie paliatywne. Mama zaczęła płakać, wymiotować, cały dzień leżała wymiotując, płacząc, przeżywając. Kolejnego dnia już było lepiej i gdy kilka dni później mamę wypisywali, to poza lekką opuchlizną nóg nic jej nie dolegało i była w bojowym nastroju. W wypisie była informacja, że ze względu na rozsiew, brak regresji i stan pacjenta "3" (więcej niż pół dnia w łóżku) zadecydowano o zakończeniu leczenia. Co ciekawe - w TK opis mówił o wycofaniu się zmian w pewnych obszarach, w innych "tak jak w poprzednim". Szukaliśmy innych metod, mama miała jechać do innego lekarza, ale ostatecznie zdecydowała, że nie chce. Zaczęliśmy załatwiać powoli hospicjum domowe. Naprawdę było dobrze. Aż nagle cyk - nereczki się zbuntowały... a dalej to już wiadomo co się działo.
Nie sądzę, aby lekarze za szybko się poddali, bo konsultowałam się z mężem znajomej, który właśnie jest doktorem onkologii i powiedział, że na stan dzisiejszej wiedzy medycznej w takiej sytuacji się "odpuszcza" dla mniejszego cierpienia chorego. Że kluczowe jest znalezienie odpowiedniej opieki paliatywnej i zadbanie o godne odchodzenie, a nie ciąganie chorego po roznych klinikach.
Ania - wiesz, te normy do nowotworów są dośc restrykcyjne jak chodzi o badania - może zwyczajnie mu "wyskoczyło", że czas na kontrolę i już...
Ania_walcze o mame, chyba rozumiem Twoje obawy, ja mam tak że zrobieniem u Mamy badania krwi a konsultacja dopiero w grudniu (chce teraz bo od maja nie miała ale lekarz nie zlecal). Myślę że to taka sytuacja w której nie ma idealnego wyjścia, bo jeśli nie zrobisz możesz pomyśleć a trzeba było może wcześniej zrobić...gdyby coś się działo. Albo zapytaj wprost lekarza lub przesuń termin maksymalnie najpóźniej?
Lena bardzo mi przykro, przyjmij wyrazy współczucia.
Jeśli chodzi o spotkanie córek to się też łapię. Ja jestem z Kielc.
Pozdrawiam ❤️
Niedawno była tu dyskusja na temat Metadonu, właśnie lekarz mi go przepisał jako lek przeciwbólowy. Mam wprowadzać go stopniowo, podanie doustne w płynie. Trudno mówić o rezultatach, bo przyjęłam dopiero 4 dawki. Poza tym mam trochę zmienione leki, z czego wcale nie jestem zadowolona. Morfinę w zastrzykach zmienił na tabletki, niby wygodniej, ale działają znacznie wolniej i pewnie bardziej obciążają żołądek i wątrobę. Zamiast Effentory (lek szybko działający w nagłych napadach silnego bólu) mam przyjmować Vellofent. Substancja czynna niby taka sama, ale smak wstrętny, potwornie gorzki. Ogólnie od dwóch dni w dzień jest trochę lepiej, za to w nocy koszmar. Ból budzi mnie już co 1,5 - 2 godziny i muszę coś zażyć. Zwiększyły się obrzęki nóg. Obrzęk w dole brzucha przypomina wałek i to twardy, który przeszkadza już w siadaniu i bardzo uciska pęcherz. Straszne jest to odchodzenie...
Trudno się pogodzić z rzeczywistością czasami mimo lat chciałoby się wierzyć w bajki o cudownych zaklęciach i eliksirach Wiele pytań po głowie się przemyka na które trudno znaleźć sensowne odpowiedzi Nana wiele z nas jest cały czas z tobą i życzę jak najmniej bólu na więcej brakuje słów