Witam wszystkie Panie! 3 tygodnie temu moja Mama dowiedziała się, że ma raka piersi - 3 złośliwe guzki w prawej piersi. Konieczna była mastektomia (ze względu na wieloogniskowość nowotworu), w poniedziałek miała operację amputacji piersi i węzłów chłonnych. W zależności od tego co pokażą badania wyciętych guzków, będzie wiadomo jakie dalsze leczenie onkologiczne należy podjąć. Spadło to na nas jak grom z jasnego nieba... Mama - okaz zdrowia, 55 lat, nigdy na nic nie chorowała, ZAWSZE regularnie robiła badania mammograficzne (w Jej wieku darmowe badanie mammograficzne z NFZ przypada raz na 2 lata, ale Mama badała się co rok, robiąc dodatkowo mammografię prywatnie). Tym razem zrobiła badanie po 1,5 roku i wyszedł Jej 1 guzek. Na badaniu USG piersi okazało się, że guzki są 3, złośliwe. Co gorsza, Mama tuż przed wcześniejszą mammografią (tą sprzed 1,5 roku, na której nic niepokojącego nie wyszło) poczuła jakiś guzek pod palcem w piersi, ale można rzec, że "mammografia uśpiła Jej czujność", ponieważ skoro badanie nic nie wykazało, to stwierdziła, że wszystko jest w porządku. Nie mamy pewności, czy to ten sam guzek, czy to na pewno to... Już i tak się tego nie dowiemy. Mam tylko nadzieję, że nie jest za późno, lekarze pocieszają, że guzki były niewielkich rozmiarów, na dodatek ruchome (to ponoć też dobrze), ale tak naprawdę nie wiadomo jak długo ten syf siedział w Mamy organizmie. W celu sprawdzenia czy nie ma przerzutów, miała robione USG jamy brzusznej, RTG płuc i badanie narządów rozrodczych (jajniki itp.), na szczęście wszystko czyste. Dziś Mama wróciła do domu ze szpitala, teraz pozostaje nam czekać ok. 3ech-4ech tygodni na wyniki badań wyciętych guzków i dowiemy się co dalej. Operacja przebiegła pomyślnie, tylko pierwszy dzień po wybudzeniu z narkozy Mamie było niedobrze i była bardzo słabiutka, ale w kolejnych dniach czuła się już lepiej. Musi ćwiczyć rękę (tę, przy której miała wycinane węzły chłonne), co 2 dni musimy zmieniać opatrunek (czego też się nieco obawiam prawdę mówiąc...), za 2 tygodnie idzie na zdjęcie szwów, no i musimy czekać na to co dalej. Bardzo się cieszę, że już jest po operacji, ponieważ mimo wszystko, był to niemały stres i wiele obaw, ale mam świadomość, że prawdziwa walka dopiero przed nami. Co do późniejszego leczenia z tego co się dowiadywałyśmy, w grę wchodzi chemioterapia, radioterapia lub hormonoterapia.
Jestem całą sytuacją przerażona, przez kilka pierwszych dni odkąd się dowiedziałyśmy o chorobie, płakałam codziennie w poduszkę, nie potrafiłam się oswoić z tym wszystkim. Czułam się jak w koszmarze, z którego ktoś mnie za chwilę obudzi. Niestety, nikt mnie nie obudził. Modlę się i staram naprawdę głęboko wierzyć w to, że Mama wyzdrowieje, bo innego finału sobie nie wyobrażam. Jesteśmy z Mamą same odkąd mnie urodziła, dlatego jest Ona moim jedynym, największym i najcenniejszym skarbem, jaki w życiu posiadam, dlatego nie potrafię sobie nawet wyobrazić, że coś złego mogłoby się Jej przytrafić.
Trzymam mocno kciuki za Was wszystkich, zarówno walczących z rakiem, jak i osoby wspierające chorych! Czytałam wiele postów z tego forum i naprawdę podziwiam Was za wiarę, nadzieję i siłę, którą w sobie posiadacie. Potraficie wspierać i walczyć. Ciężka droga przed nami wszystkimi, ale musimy dać radę! Życzę wszystkim dużo zdrowia i mimo wszystko, uśmiechu na ustach, który jest tak bardzo nam wszystkim w tych jakże ciężkich chwilach potrzebny....