Kaa, wszyscy jestesmy tylko ludzmi czyli istotami raczej z natury niezbyt idealnymi. I ja i maz /bylam , byl...i zly/a i dobry/a. Czasami nie do wytrzymania oboje.Mielismy problemy jak kazdy, a czasami moze nawet wieksze niz statystyczni ludzie...ale mielismy tez wspaniale , piekne przezycia razem. Wlasciwie prawie wszystko bylo RAZEM. Odkad stalam sie dorosla w sensie psychicznym ... zawsze obok byl On i nigdy nie potrafilabym od niego odejsc , ani podejrzewam on ode mnie -chociaz w zlosci mowilo sie rozne rzeczy. Gdy dowiedzialam sie, ze jest chory robilam wszystko aby go z tego wyciagnac. Ba, wierzylam w to, ze to da sie zrobic. Zylam z dnia na dzien, nie wybiegalam za daleko w przyszlosc. Kazdy dzien przezyty stabilnie ( bez zmiany na gorsze) byl dniem dobrym. W koncu przyzwyczailam sie do tego, ze maz zyje i byc moze bedzie jeszcze zyc dlugo lub nastapi cud czyli poprawa , podamy chemie i moze operacje zrobimy ???? Nie sądzilam, ze pogorszenie moze byc nagle , a nie stopniowe. Wigilie przezylismy spokojnie i milo...mama , mąz i ja. Mielismy wspaniala choinke...bylo przytulnie i bezpiecznie. Nagle po swietach maz mowi, ze nie wyproznia sie do worka od 4 dni. Uznalismy, ze to zatwardzenie...kazdy moze miec. Niestety nie poradzilismy sobie z tym i meza zabrano do szpitala . Wtedy przez tydzien nie jadl. byl tylko nawadniany kroplowkami, zaczal puchnac...ale nie tylko stopy jak kiedys, teraz tez tulow. W domu po wypisaniu ze szpitala 4 stycznia staralam sie to odwrocic jedzeniem , piciem... ale on zaczal z trudem oddychac. 6 stycznia dwa razy ekipa z pogotowia dawala zastrzyki ulatwiajace oddychanie . 7 stycznia rano lekarz zadecydowal o hospitalizacji z powodu koniecznosci pozbycia sie wody z pluc...siegala do polowy pluca i to utrudnialo tak znacznie oddychanie. Zamiast zrobic to od razu ( 7 stycznia) , szpital mial niby zrobic zabieg 8 stycznia...ale 8 stycznia rano maz umarl. Wszystko bylo JAK ZAWSZE: moje przebywanie w szpitalu, jego telefon w nocy czy szczesliwie dojechalam do domu, umowilismy sie na nastepny dzien...gdzie byl blad>>>? Cd. Mam jego powiekszone zdjecie w komorce, nie zmienilam nic w domu, rozmawiam z nim w myslach, nawet ta choinka dalej miga...ale jego nie ma i nie bedzie, a ja jestem i nie za bardzo chce byc...sama bez niego. Czy mam sie cofnac myslami 30 lat wstecz gdy go rowniez nie bylo ? I zaczac od nowa? Niemozliwe. Nie mam na razie pomyslu na swoja niemoc. Pamietam jak czasami mowil gdy sie klocilismy: zobaczysz jak ci bedzie zle gdy mnie zabraknie...i mial racje. Niczego nie docenilam, bylam szczesliwa bez swiadomosci jak mi jest dobrze, zmarnowalam wiele dni , ktore moglismy przezyc wspolnie i pogodnie...nie przygotowalam sie na jego smierc bo jej nie chcialam i nie przyjmowalam do wiadomosci.