Witam.
Jestem tu nowa. Znalazłam Wasze forum dziś.
Moja mama walczy z rakiem jajnika, a może od początku.
Moja mama zawsze miała problemy z miesiączkami, kilka lat brała tabletki. Wkoncu lekarz stwierdził, że odstawiamy. No i sie zaczęło - miesiączki nieregularne, straszne krwotoki. Jedno łyżeczkowabie, po jakimś czasie kolejne. Na lewym jajniku była jakaś torbiel i wynik z łyżeczkowania średni. Wkoncu ginekolog stwierdził, że usuwamy macie.
Operacja 14 lutego usunięta cała macica z przydatkami. Czekamy na wynik hist.par- wkoncu to tylko formalność. Przychodzi wynik - rak jajnika g2. Tomografia, wyniki - wszystko ok. Z tomografii czysto. Lekarze mówią, że zadkość, tak wcześnie wykryte, bo przez przypadek.
Ale profilaktycznie kolejna operacja- 11 kwietnia-usunięcie węzłów chłonnych, wyrostka i pobranie materialu do badań.
I dziś telefon od koordynatorki, że za tydzień w czwartek mama ma się zgłosić na chemię. Nic więcej nie powiedziała, bo lekarz wszystko wyjaśni..
Cały koszmar, nerwy wszytsko powróciło, tak się boje o nią... Mama jest twarda, albo tylko tak mówi.. Staramy sie ją wspierać, mówić, że będzie dobrze.
Nie wiem co nas czeka, boże dziewczyny moja mama jest taka młoda- ma 48 lat.
Tak się boje....
Napisałam tu z myślą, że może mi trochę ulży..
Pozdrawiam
Betti dziękuje bardzo. Mama miała operacje w Gdyni Redłowie, zobaczymy co pokaże badanie PET, może później zorientuje się czy jest tam jakiś psycholog. Rozmawiałam z nią wczoraj przez telefon to mówiła ze nie wierzy ze znowu coś w niej jest i ze jest zdrowa, ale pytanie czy naprawdę tak myśli czy tak jak mówisz nie chce nas martwic. Ehhhh...myśle o tym codziennie. Ale chce mieć nadzieje ze będzie dobrze. Dziękuje za odpowiedz, pozdrawiam :-)
mar.s
Najpierw trafiłam do psychologa na onkologii, pomogły mi rozmowy z nią, a w sumie na początku mój monolog również ze ściśniętym gardłem i lejącymi się łzami. Mimo dobrych relacji w domu i olbrzymiego wsparcia ze strony bliskich pewne rzeczy trudno było wyartykułować. Tak jak Wy osoby wspierające nie chcecie nas martwić, tak my chorujące nie chcemy Was obciążać. I efekt jest taki, że po obu stronach jest kumulacja emocji. Później Elbe z naszego forum napisała, że w naszym ŚCO są zajęcia z psychoonkologiem i tak dowiedziałam się o Stowarzyszeniu Niebieski Motyl. Skorzystałam z kilkudniowych warsztatów, gdzie na głos wiele osób wypowiada swój strach, zmartwienia, sytuacje życiowe. Z drugiej strony psycholog z ogromną uwagą czuwa nad nami. W moim przypadku była i nadal jest Beata Pachońska z Krakowa. Na pewne rzeczy nie mamy wpływu, ale na to jak na to patrzymy już tak, bo szklanka może być do połowy pełna, bądź pusta. Szukaj w ośrodku gdzie leczy się mama informacji o wsparciu, również pomoc psychologiczną mogą uzyskać osoby wpierające.
Betti a powiedz jeszcze czy te warsztaty naprawdę Ci pomagają? I gdzie można takich zasięgnąć..powinny być w szpitalu na oddziale? Na razie nic nie będę mówić bo wciąż mam nadzieje ze to nie wznowa. Ale na przyszłość może warto będzie mamie zaproponować, to zawsze coś innego niż rozmowa z nami(tymbardziej ze mna jak nie mogę z siebie wydusić słowa).
Aniu dziękuje Ci bardzo, jak tylko czegoś się dowiem to będę pisać🙂. Czy to ze czas leczy rany naprawdę się sprawdza?..mam nadzieje ze przynajmniej pomoże Ci(i kiedyś nam wszystkim) uporać się z odejściem bliskich.. Dobrze ze Twoja relacja z tatą jest dobra, musicie być w tym silni razem. Mój tata jest bardzo zamknięty w sobie i ciezko do niego dotrzeć, boje się ze gdyby mamy zabrakło to i on podupadnie bo całe życie mama miała wszystko na głowie...
Betti cieszę się ze u Ciebie w porządku, oby już tak pozostało. Operacje miałaś w podobnym czasie co moja mamcia, nie martwiłabym się tak gdybym wiedziała ze mama przetrzyma kolejna chemię..natomiast przez chore nerki nie wiem co lekarze zadecydują. No ale na ten moment jeszcze nic nie wiemy...po badaniu PET wszystko się wyjaśni. Wierzyłam ze rak odszedł, teraz znowu każdego dnia sie martwię i żyje w niepewności, chce mi się płakać.
Za 1,5tyg jadę do Polski, czekałam na to 5 miesięcy bo mieszkam w Szkocji od lipca zeszłego roku. Bardzo się cieszyłam, a odkąd dowiedziałam się o powiększonych węzłach chłonnych mojej mamci to ogarnął mnie strach, na ten moment mam mieszane uczucia nawet względem wyjazdu:( nie chce się rozklejać w obecności mamy, ale tak bardzo ja kocham ze nie umiem ukrywać łez jak się martwię. Straszny ze mnie płaczek a wiem ze to w niczym nie pomoże.
Dziękuje Wam dziewczyny:-)
Ściskam wszystkie!
Aniu, Midi z całego serca Wam współczuję. Aniu, z Twoją mamą mniej więcej w tym samym czasie zaczęłyśmy chorować. Midi, Jesteś równolatką mojej córki (Śnieżki). Nie tak dawno Sarnaś również pożegnała swoją mamę. Ciężko pogodzić się z odejściem mam, bo one kochają bezgranicznie. Ale zrobiłyście wszystko, co można było i zapewne Wasze mamy to czuły. Wszystkie słowa są banalne i nie znajduje właściwych, aby Was pocieszyć. Tylko czas…
mar.s
Radykalną miałam w marcu 2016 r. (carboplatyna+taksol+avastin). Po 26 miesiącach wznowa, która zaczęła się najpierw niewielkim wzrostem markera 34, po miesiącu było TK i w nim powiększone węzły chłonne ,warstwa płynu w zatoce Douglasa oraz marker już 196. Zdecydowałam się na kolejną chemię. Skończyłam ją dwa miesiące temu. Na ten moment jestem czysta. Powoli dochodzę do siebie, mam 51 lat i na nowo cieszę się życiem. Strach jest ogromny, on nas paraliżuje i odkłada się w naszym organiźmie, a my potrzebujemy dobrych emocji. Korzystam z warsztatów psychoonkologicznych, które pozwalają poukładać te trudne sprawy.
mar.s pewnie zadzwonią- u nas też trzeba bylo czekać i dzwonili z propozycją terminu.
Jak ja sobie daję radę? Hmmm w ciągu dnia staram się zajmować róznymi rzeczami, wspierać Tatę, ale też dużo spać. Wychodzę trochę do ludzi, ale jeszcze to za trudne żeby swobodnie funkcjonować. Tak samo jak Ty całe życie bałam się tego dnia i wiem, że to był jak do tej pory najgorszy dzień w moim życiu. Bardzo kocham Mamę i brakuje mi Jej bardzo. Mama jest w niebie z moim Bratem, a ja zostałam tutaj z Tatą i musimy dać radę, uwielbiamy swoje towarzystwo więc wspieramy się wszystkimi siłami.
Trzymam mocno kciuki za Was i pozdrawiam cieplutko. Dawaj znać co u Was.
Aniu w szpitalu nie podali konkretnej daty, mówili ze się z mamą skontaktują, a jeśli w ciągu tyg się nie odezwa to ma dzwonić sama. Tak, tez się cieszę(ale i boję) ze dostała skierowanie na PET bo słyszałam ze to bardzo dokładne badanie, z tym ze nerki mojej mamy są tak duże ze na wszystkich tomokomputerach i usg przysłaniały trochę badany obszar.
Mam nadzieje ze tu się uda zbadać wszystko porządnie i oby to nie było nic groźnego bo serce mi pęknie jak będziemy musieli to wszystko przechodzić od nowa...zwłaszcza ze nerki mogą już nie przetrzymać kolejnej chemii:(
Dziękuje Ci za szybką odpowiedz. Powiedz jak Ty dajesz radę? Mam nadzieje ze jesteś silna. Ja czasami(ostatnio często) myśle o śmierci rodziców i o tym ze przyjdzie kiedyś dzień w którym trzeba będzie ich pochować i na tą chwile kompletnie sobie z tym nie radzę. Chciałabym dla mamy żeby jeszcze korzystała z życia bo zawsze była pełna energii. Ale chcieć można wiele...
Pozdrowionka:-)
mar.s
dziękuję Ci za ciepłe słowa.
A co do sytuacji w jakiej jest Twoja Mama-jeśli powiem "spokojnie" to zabrzmi jak banał, ale najważniejsze, że lekarka zarządziła badanie PET. Wzrost markera o kilka oczek (mimo wszystko cały czas w normie) i powiększone węzły chłonne mogą być objawem przeziębienia i wcale nie muszą oznaczać wznowy. Na pewno się martwisz i wcale się nie dziwię bo ja pewnie też bym się martwiła. Jednak głowa do góry, wspieraj Mamę jak możesz i dbaj o siebie. Kiedy będzie badanie? Ściskam.
Aniu i ode mnie wyrazy współczucia. Oby Twoja mamusia odnalazła spokój po drugiej stronie
Cześć wszystkim. Jestem tu nowa. Ja podobnie jak Ania walczę o zdrowie mamy, kocham ją najbardziej na świecie🙂 Moja mama ma 54 lata, jest żywiołową babką której rak zabiera nadzieje na to ze jeszcze zrobi w życiu coś fajnego. Udaje ze jest silna ale wiem ze to tylko powierzchowne. Nieproszony gość zawitał do nas w lipcu 2016. Mama miała operacje w której został usunięty cały guz o stadium 1C g3 wraz z macicą i przydatkami oraz wyrostkiem, potem 6 cykli chemioterapii które dość mocno obciążyły nerki(dodatkowo chorujemy obie na wielotorbielowatość)
Ostatnio mama była u onkolog i marker podskoczył jej o parę oczek..ma 31 ca125 i powiększone węzły chłonne. Dostała skierowanie na PET. Kochane czy któraś z Was miała podobną sytuacje z węzłami chłonnymi? Czy to od razu musi oznaczać nawrot choroby? Ja standardowo świruje. Mieszkam za granica i dodatkowo mnie to stresuje, ze nie jestem przy niej. Siostra stara się myśleć pozytywnie. Przepraszam że na wstępie wylewam tu swoje obawy ale nie mam z kim się tym podzielić...
Pozdrawiam Was wszystkie!