w lutym przeszłam operację wycięcia tarczycy i węzłów chłonnych... nie był to mikrorak...
jestem załamana, łzy napływają mi do oczu co chwila chociaż muszę być silna. Mam wspaniałego męża, cudowną córeczkę. Muszę dla nich żyć....
w maju czeka mnie jodowanie w Warszawie... boje się... nie jodowania. Przyszłości.
Ciagle coś mnie boli, nie wiem czy to stres czy coś innego... przed diagnozą byłam wypełni „zdrową”, uśmiechniętą, pełną życia i energii kobietą, a teraz ciagle strach i łzy... każdy objaw kojarzy mi się z czymś złym, że przerzuty, że coś złego...
Tak bardzo chce być zdrowa... tego życzę sobie i WAM wszystkim...
Witaj tarczycowa. Jeśli jest podejrzenie raka, bym się nie wahała i wycięła jak najszybciej to dziadostwo, żeby móc spokojnie żyć i nie zastanawiać się, czy chodzę z tykającą bombą, czy nie. Świadomość, że coś w tej szyi może być nie dawałaby Ci spokoju. Nie szukałabym już porady u innego lekarza, już kilku lekarzy zaleciło Ci operację. Samej operacji się nie bój, nie jest tak źle, nie boli jak pewnie się spodziewasz i szybko się goi :) Dopiero po operacji okaże się, czy to faktycznie rak. Mam nadzieję, że będziesz tym szczęśliwcem i wynik okaże się negatywny. A nawet jeśli potwierdzi raka, nie załamuj się, rak brodawkowaty i pęcherzykowaty to jedne z najlepszych raków do leczenia, potwierdzi Ci to każdy na tym forum :)
Walcząca - z jakim rakiem się zmagasz? Masz jodowanie... Czy jest to brodawkowaty albo pęcherzykowy?
Doskonale rozumiem Twój stan. Większość z nas przechodzi przez to samo. Mam raka brodawkowatego. Po odebraniu wyniku biopsji przez dwa dni nie mogłam wstać z łóżka. Mam dwójkę małych dzieci i wyobrażałam sobie, jak będą żyć bez mamy. Trochę czasu trwało, zanim doszłam do siebie. Mam cudowną endokrynolog, która ciągle mi powtarza, że na tego raka przez 25 lat jej kariery jeszcze jej nikt nie umarł. I poznałam w szpitalu na jodowaniu wielu ludzi z rakiem brodawkowatym i pęcherzykowatym, w różnym stadium zaawansowania przy wykryciu choroby, którzy żyli z rakiem 4, 8 , 10 , kilkanaście lat i wszyscy zgodnie powtarzali, że z tym rakiem się żyje :) To samo powiedzą Ci cudowni ludzie z tego forum. Tak więc uszy do góry, nie taki diabeł straszny jak go malują :)
Walcząca - z jakim rakiem się zmagasz? Masz jodowanie... Czy jest to brodawkowaty albo pęcherzykowy?
Doskonale rozumiem Twój stan. Większość z nas przechodzi przez to samo. Mam raka brodawkowatego. Po odebraniu wyniku biopsji przez dwa dni nie mogłam wstać z łóżka. Mam dwójkę małych dzieci i wyobrażałam sobie, jak będą żyć bez mamy. Trochę czasu trwało, zanim doszłam do siebie. Mam cudowną endokrynolog, która ciągle mi powtarza, że na tego raka przez 25 lat jej kariery jeszcze jej nikt nie umarł. I poznałam w szpitalu na jodowaniu wielu ludzi z rakiem brodawkowatym i pęcherzykowatym, w różnym stadium zaawansowania przy wykryciu choroby, którzy żyli z rakiem 4, 8 , 10 , kilkanaście lat i wszyscy zgodnie powtarzali, że z tym rakiem się żyje :) To samo powiedzą Ci cudowni ludzie z tego forum. Tak więc uszy do góry, nie taki diabeł straszny jak go malują :)
Rak brodawkowaty klasyczny. Ale dość duży bo ok 2 cm... zdążył już zaatakować węzły chłonne... :-( taka jestem zła!!!! Nikt w rodzinie nie miał problemów z tarczycą. Nigdy!! Tego dziada wyczułam przypadkiem. Jestem zła na siebie, że profilaktycznie nigdy wcześniej nie badałam tarczycy , bo nie dawala objawów! Wyniki krwi super, ob, morfologia, crp - wszystko ok, a tu RAK! Jestem zła, kiedy patrzę na moją córkę i pomyśle ze moze zostać beze mnie to nie daje rady... chce wierzyć ze będzie dobrze. Przeczytałam mnóstwo historii kobiet, które zmagały się z tym dziadem i maja się dobrze po 25 latach (nawet po przerzutach na płuca itp). Chce wierzyć i staram się być optymistyczna ale jednak się boje. Jak zapewne każda z nas...
Na to wszystko nałożyły się problemy ze strunami po operacji, co dodatkowo mnie dołuje. Po zastrzykach jest lepiej ale jeszcze sporo brakuje do powrotu mojego głosu bez chrypy. W gardle mam twardą gulę, która mnie uwiera, cały czas ją czuję. Wiem, że to się jeszcze goi, bo minęło „dopiero” dwa miesiące a operacje miałam rozległą, cała tarczyca i węzły... to uczucie w gardle zniosę. To nie jest jakaś tragedia... byle tylko było dobrze w kwestii tego raka...
Potrzeba czasu, żeby sobie wszystko poukładać, niektórym wychodzi to szybciej, innym wolniej. Na pewno nie jest to łatwe, gdy się ma male dzieci, tutaj pojawia się dodatkowy niepokój. Nie będę zgrywać bohatera, sama nadal czasem mam gorsze dni. Operację miałam we wrześniu. Ale jak już pewnie wiesz, jeśli los pisze nam scenariusz, że mamy mieć raka, to tylko raka tarczycy, a tym bardziej brodawkowatego :)
Ludzie z dłuższym stażem choroby piszą, że z czasem nabiera się dystansu, trzeba oczywiście badać się regularnie, ale pomiędzy badaniami żyją normalnie, tak jak wcześniej. To forum jest tego najlepszym przykładem. Mam nadzieję, że i Tobie czas pomoże.
Napiszę jeszcze jedno. Jeśli jest Ci baaardzo ciężko psychicznie, nie bój się i nie wstydź iść po pomoc do specjalisty, dobrego psychologa. Poznałam kilka osób z rakiem, którym bardzo to pomogło. Zwłaszcza że niektórzy, jak np. ja, nie potrafią rozmawiać o swojej chorobie z rodziną i kiszą wszystko w środku. Czasem okazuje się, że obcym łatwiej coś powiedzieć, niż najbliższej osobie.
maga83 dziękuję Ci za wsparcie, to bardzo wiele dla mnie znaczy, naprawdę. Ja tak bardzo chce wierzyć, że wszystko będzie dobrze. Staram się jak tylko mogę. Muszę być silna, muszę starać się normalnie funkcjonować, moje dziecko nie może cierpieć z powodu mojej choroby. Ona zasługuje na normalne, szczęśliwe dzieciństwo. Jak każde dziecko. Przy niej jestem silna, przynajmniej zewnętrznie. A tak naprawdę myśl o chorobie towarzyszy mi ciagle.