od 2017-04-18
ilość postów: 84
sarnaś - masz jeszcze kogoś? tatę, rodzeństwo?
U mnie też bywało różnie - jestem trochę starsza - gdy mama zachorowała miałam niecałe 24 lata, teraz na wiosnę 26. Rozumiem, twój strach, obawy, że studiujesz tak daleko - ja mieszkałam z mamą, a po dziś dzień zdarza mi się, że się rozpłaczę, bo przypomnę sobie, że np. danego dnia zostałam dłużej na uczelni a mogłam posiedzieć z mamą, albo że uczyłam się zamiast z mamą gadać - wiem, że to głupie, niesłuszne, ale taka ludzka natura, że wciąż się "zastanawiamy".
Moja mama miała kryzys na początku - tak panikowała, że nie mogłam wyjśc nawet na godzinę z domu. Po czasie się uspokoiło i później sama wypychała mnie z domu. Dopiero w ostatnich dniach miała takie zrywy, że chciała mojej obecności znów w dużym wymiarze. Jak pomóc wyjść z kryzysu? Cóż... sama nie wiem. Mam wykształcenie społeczne, pracuję z różnymi ludźmi, widziałam w życiu wiele, ale więź emocjonalna to coś tak silnego, że cała moja "mądrość" z książek szła w gwizdek - zdarzało mi się krzyczeć, płakać... Co ostatecznie pomogło? Zwróciłam mamie uwagę, że nikt nie wie kiedy umrze - że w każdej chwili mogę wpaść pod samochód i zginąć nim ona odejdzie. Że ona wcale nie musi umrzeć na raka - może spaść z drabiny i już się nie podnieść. Mama początkowo płakała gdy to słyszała, aż pewnego dnia... Potknęła się o kabel z laptopa. Walnęła tak o klamkę z drzwi, ścianę i podłogę, że ja sama się wystraszyłam, rozpłakałam. Nic się jej nie stało - miała parę siniaków i majestatyczną śliwę pod okiem. Ale uznała, że miałam rację z tym umieraniem - nie ma na co czekać :D i zaczęła normalnie żyć - kilka dni później wyszła ze mną do sklepu! Ale nie polecam tego jako metody xDDDD
Musisz dbać o siebie. Też miałam różne nastroje, od hasła "paliatywne' pogarszało się też mi. Pamiętam jak mama na ok 3 tyg przed śmiercią zrobiła ostatni raz zwykły samodzielny obiad. Kotlet drobiowy, ziemniaki, mizerię. Wszystko było niejadalne, spalone, rozwalone - mama nie czuła smaku. Nie zjadłam wtedy nic i od tego czasu przestałam też jeść - często żyłam na samych płatkach śniadaniowych, choć mama zmuszała mnie czasem bym coś jadła. Miałam też "dokarmiaczy" - przyjaciółka podrzucała regularnie pieczywo, narzeczony czasem probowal przywiezc cos do jedzenia, na uczelni promotorka zawsze pytala co jadlam i pilnowala zebym cos jadla. Ale znam stan. Niestety problemy ze snem i jedzeniem mam nadal - jem 1-2 posiłki dziennie, późno zasypiam... Nie potrafię z tego wyjść. Ale z doświadczenia mówię - dbaj o siebie.
Kiedy mama chorowała trafiłam na teksty o zespole stresu pourazowego w przypadku bycia "współchorującym". Starałam się pilnować tego, by nie popaść w to - gdy było gorzej chodziłam na siłownię - może głupie, ale mogłam "wybiegać" te złe emocje.
Nie wiem co ci radzić, ale proszę - nie zapominaj o sobie.
co do zmalenia obrzęku przy punkcji - normalne. U mojej mamy też tak było.
Furosemid to klasyka na obrzęki (tzw. lek na "odwodnienie") od wielu wielu lat. Prawie cała moja rodzina w wieku podeszłym czasem brała pół tabletki na zalecenie lekarza. Mama w ostatnich dniach dostawala nawet do 2 tabletek, ale głównie po 0,5 tabletki właśnie, bo jak mówię - dość powoli nam się zbierało wodobrzusze.
Port również mama miała - mama była wówczas przyjęta na oddział na 1,5 doby. Pierwszego dnia trzasnęli badanka. Następnego sama potuptała do zabiegówki, gdzie anestezjolog znieczulił miejscowo. Sam zabieg wykonuje odpowiednio przeszkolona pielęgniarka. po wszystkim zostaje plasterek i dostaje się superancką kartę, że się ma swój port. W sumie mieliśmy z niego niezłą radość :D Taki port "prywatnie" kosztuje ok. 5000 więc często śmialiśmy się, że to nowa biżuteria :D Albo, że będziemy do mamy podpinać telefon do ładowania, bo nie dość, że po TK jest napromieniowana jak żarówka to jeszcze teraz ma port USB :D Albo mama się śmiała, że port już ma, to teraz pora na jacht :D :D :D Bardzo przyjemnie to wspominam, nic jej nie bolało, a było ogromnym ułatwieiem później - przy chemii, ale także przy domowym hospicjum czy szpitalu, bo mogłam samodzielnie podpinać jej kroplówki, gdyż port ma fajne zamknięcie łatwe :)
Tak czułam, że to dziś...
Dużo sił dla rodziny!
Teraz nana może żyć już na nowo, tam gdzie my też kiedyś trafimy....
Dobrze, że udało się trafić do hospicjum, to daje uczucie zaopiekowania i zdejmuje ciężar z rodziny (ja np. bardzo się bałam, że mama odejdzie, gdy ze zmęczenia na chwilę zasnę i że do końca życia będę sobie to wyrzucała. Szpital zdjął ze mnie ten ciężar).
Modlę się.
I przepraszam, że pytam, ale ile nana ma lat? Jakoś nigdy nie zapytałam...
Po 1. Przestańcie panikować - wiem, łatwo powiedzieć, trudno zrobić, ale panika nie pomaga - wiem z autopsji.
Po 2. No tak - test roma, tomograf - poważnie wskazuje na nowotwór jesli tak interpretują go lekarze. Pytanie o stopień złośliwości - to pewnie po hist - pacie będzie wiadomo na 100% dokładnie. Nie nastawiałabym się, że "to na pewno nic groźnego", ale też nie warto się załamywać (wiem co mówię). Raczej warto się zbroić do walki z dziadem :)
Po 3. Jakim cudem macie długie terminy? Zakłada się DILO i od razu leci wszystko szybko - przynajmniej u mnie tak jest.
Po 4. Co powie lekarz nie wyprorokujemy, ale mogą pojawić się słowa "operacja", "chemioterapia".
Po 5. TRZYMAJCIE SIĘ I NIE ŁAMCIE!
Nana!
Jesteś naszą nauczycielką, zdrowym rozsądkiem, członkiem naszej forumowej rodziny! Nie lubię się żegnać. Powiem tylko, że dziękuję i naprawdę życzę ci ulgi w cierpieniu...
Nana, spokojnie - jak moja mama miała hospicjum domowe to pielegniarki byly 2-3 razy dziennie, lekarz tez co chwila - nie ma najgorzej :)) Nie żegnaj się z nami, nikt nie wie kiedy nadejdzie nasz czas.
Pytacie co ze świetami - bylo ciezko, ale ostatecznie ide na "wigilie" do swojej tesciowej. Ale nie czuje klimatu
Nana - z ciśnieniem to wiem o czym mówisz - w pewnym momencie 60 na 30 było u nas norma, 100/70 było cudem, a rekordem 50 na 30 - myślałam, że takie wartości nie istnieją, a jednak - leki potrafią tak zbijać.
W temacie ciśnienia anegdotka, niezbyt wesoła, smutna w sumie też nie. Mama od zachorowania na nowotwór przestała mieć nadciśnienie, wiadomo później cuda wianki, obniżały. I wyobraźcie sobie - w szpitalu ją podleczali w ostatnim czasie, cieszyło nas każde 5 jednostek w górę, ale w pewnym momencie było 115/80 i nie szło w górę - norma i super! Aż w dniu mamy śmierci wchodzę, czytam odczyt badania z nocy. Uwaga: 185 na 115. Organizm ludzki to zagadka.
Nana trzymaj się! Najwazniejsze, że nie boli, choć wiem, że to zmulenie nie jest fajne.
Sarnaś - dokładnie, jak pisze tatmag. Woobrzusze się "cofa" przy leczeniu. Mojej mamie np. w pewnym momencie całkowicie wycofało się z płuc.