Witajcie, wróciłam właśnie od lekarza POZ. Ręce opadają. Jestem na początku drogi mimo iz 11 lat właśnie minęło od pierwszego TURBT. Poszłam dzisiaj po kartę DILO. Jakoś do tej pory jej nie potrzebowałam, bo i tak leczyłam się prywatnie. Ale teraz sprawy przyspieszyły, wiec do TK, jeżeli nie chce płacić,muszę mieć skierowanie z Poradni Urologicznej, a żeby do Poradni nie czekać miesiącami muszę mieć DILO...Wiecie to wszyscy. No i się zaczęło. Mój ulubiony (dotąd) rodzinny, zaczął najpierw od informacji, ze on nie może tego wystawić, bo to powinien wystawić urolog, a on za innych nie będzie niczego robił. Kiedy w miarę uprzejmie (chociaż już się gotowałam w środku) powiedziałam, że w NFZ powiedziano, że on również może i czasem warto być ponad to, co się musi i postarać się pomóc w miarę możliwości, to wyskoczył, że ja mu nie będę mówiła, co on ma robić, bo on swoje obowiązki wykonuje jak trzeba. Ale kiedy już powiedziałam " a tyle się mówi o profilaktyce, ale wszędzie mur, nawet w chorobie, jak się okazuje", nie wytrzymał. Nie będę cytować tego co powiedział, a na koniec dodał "ja pani udowodnię, ze JA tego dokumentu nie mogę wystawić, bo system nie przyjmie". I zaczął udowadniać... i co się okazało? System przyjął nr choroby i kartę można było wystawić. Nie wiem, czy poczułam satysfakcje... może żal, ze wystarczyła odrobina dobrej woli, by lekarz oszczędził nerwów i sobie, i mnie. Nie, nie przeprosił, na to się nie zdobył, ale próbował tłumaczyć, że NFZ ich nie informuje o uprawnieniach... i takie tam.
Kiedy pomyśle, ze to dopiero początek i o co trzeba będzie się wręcz wykłócać, to szlag może trafić. I oni się dziwią, ze ludzie unikają lekarza, skoro w momencie, kiedy pacjenta trzeba wspierać w walce z choroba i pokazać mu, ze chce sie go leczyć, to rzucają mu tylko kłody pod nogi. Podziwiam Was wszystkich będących juz w tej maszynie biurokracyjno-proceduralnej. Bo do tego naprawdę trzeba mieć końskie zdrowie.
To tyle, musiałam dać upust, bo ciągle mnie nosi.
Pozdrawiam wszystkich.