Czytam o tym odchodzeniu w zaświaty i dużo myślę... Komu ciężej? Tym którzy odchodzą czy tym którzy zostają? Chyba żadna odpowiedź na to pytanie nie jest właściwa. Już całkiem sporo nie mam wznowy, a jednak widzę jak syn i mąż przeżywają każdą moją kontrolę czy badania. Póki co jest okay. Kolejna kontrola pod koniec listopada. Cokolwiek się wydarzy jeszcze w moim życiu, chciałabym, żeby moja choroba była jak najmniejszym obciążeniem dla bliskich. Lena napisała o progu bólu. Często o tym myślę. U dentysty cierpię bardzo ale i operację i polineuropatię czy inne dolegliwości zniosłam dobrze. Wszystko czas pokaże... Żadna z nas nie wie co ją czeka. Cztery lata temu myślałam, że dziś już mnie na tym świecie nie będzie... A jednak jestem. Los pozwolił mi na przeżycie wielu pięknych i mniej pięknych chwil. Bardziej je cenię i inaczej na wszystko patrzę. Za kilka miesięcy zostanę po raz pierwszy w życiu babcią. To niesamowite, bo nie liczyłam na to, że doczekam chwili, gdy usłyszę taką nowinę. Jeszcze tylko parę miesięcy i wnuczka lub wnuk :) Ehhh... Jedni umierają, inni się rodzą. Niby to wszystko naturalne ale jakże trudne zarazem.... Bez względu na liczbę złych wiadomości, nigdy nie wolno tracić nadziei. Trzymajcie się !!! :-)
Wrócę do mojej ostatniej chemii z 25 października (druga z II rzutu). Pomna na to, co powiedziała mi rodzinna i co napisała Czarownica odnośnie przesunięcia chemii w związku z braniem antybiotyku, skontaktowałam się z chemikiem w celu jej przesunięcia. Doktor powiedział, że nie ma to żadnego znaczenia. Wstawiłam się na chemię. Pierwsze 2 godziny upłynęły spokojnie, nawet się zdrzemnęłam. Może po godzinie wlewu taksolu trochę zaczęło mnie mdlić, zrobiły mi się czerwone oczy jak przy zapaleniu spojówek i przy dotyku bolały (teraz wiem, że zlekceważyłam pierwsze objawy) Taksol zleciał do końca, podłączyli carboplatynę, ale nawet nie doleciała, bo nudności się nasiliły i poprosiłam pielęgniarkę. Podłączono metoklopramid, ale też na chwilkę. Później wszystko potoczyło się błyskawicznie. Zamknęłam kroplówkę, wcisnęłam dzwonek i pobiegłam do łazienki zwymiotować i za chwile już leżałam na podłodze. Spadło ciśnienie, wrażenie jakby dusiło w gardle. Dostałam silnego uczulenia?, wstrząsu? Reakcja lekarza była bardzo szybka, nie wiem co mi podano, ale o własnych siłach wyszłam z oddziału. Po powrocie do domu miałam okropny świąd skóry i język bardzo obrzęknięty (po 3 dniach wrócił do normalnych rozmiarów). Chemik powiedział, że następną chemię poda w tym samym schemacie, tylko bardziej obstawi mnie lekami (chyba przeciw uczuleniu). Rozmawiałam z lekarzami, którzy również potwierdzili, że antybiotyk nie ma znaczenia, sama nie wiem. Za 10 dni kolejny wlew i im bliżej, tym więcej obaw.
basik77 - ja całkiem dobre miałam skojarzenia z raciborską - poza pierwszymi numerami z "organizacją" zawsze otaczano nas tam troską, wsparciem, rodzinną atmosferą i humorem. Ale później z oczywistych przyczyn przestałam przepadać za tym miejscem i wzdrygam się na jego widok. Nie zapomnę jak wychodząc z auta w dniu śmierci mamy, gdy szłam po kartę zgonu, powiedziałam do chłopaka "obym następnym razem weszła tu na porodówkę. I na nic więcej".
Niestety widzę szpital wciąż - mieszkam na tym samym osiedlu, mijam go idąc do sklepu, po chleb czy zwyczajnie idąc do lekarza, bo w tym szpitalu jest moja przychodnia rodzinna. Brr...
Lena24, przyjmij wyrazy współczucia.
Basik, ja wielokrotnie przyjmowałam antybiotyk między wlewami i nigdy nic się nie działo. Po prostu dostałaś uczulenia na chemię, a to zdarza się wcale nie tak rzadko, niezależnie od antybiotyku. Dostaniesz teraz odpowiednią dawkę leków antyuczuleniowych i chemia pójdzie normalnie.
Witajcie.
Lena przykro mi. Pamietam Twoje wczesniejsze posty i kiedys zastanawialam sie co u Was i dlaczego przestalas pisac. My corki naszych mam musimy to przejsc. Nie wiem jak u Ciebie, ale ja musze przyznac ze czas choroby mojej mamy to jednoczesnie najlepszy czas w naszej relacji. Kochamy sie bardzo i korzystamy z tych chwil. Z tego co napisalas teraz tez bylyscie bardzo blisko i to bardzo cenne.
Nana niezmiennie Cie podziwiam. Za Twoje podejscie do choroby. Troche przypominasz mi moja mame. Ona tez ma "zdrowe" podejscie do choroby i duzo wewnetrznego spokoju. Choc u nas to ja jestem glowa leczenia, mama nie interesuje sie rodzajami chemii, rokowaniami, woli zebym to ja chodzila do lekarzy itd. ale na taki uklad poszlysmy.
Nie pisalam dawno ale czytam Was ciagle. U nas zle. Dzis przyszedl wynik PET. Ostatnia chemia nic nie dala. Jest progresja i rozsiew. Niestety... we wtorek idziemy do lekarza. Chcialabym zeby mama dostala jeszcze cos z platyna ale ze wzgledu na progres choroby w, trakcie chemii to raczej nie przejdzie. Bede jednak dopytywac i walczyc. Ostatnio duzo smierci wokol nas. Odchodza kobiety, ktore zaczynaly walke z mama. Tez mialy IV stopien. Mama walczy prawie 2 lata. Tak bardzo chcialabym ja tu zatrzymac. Kiedys panicznie balam sie wznowy i ona nadeszla, pozniej tego ze kolejna chemia nie zadziala i tak tez sie stalo. Myslalam ze sie zalamie. A nadzieje mam nadal. Moja mama jest bardzo dzielna. Czasem mysle ze to ona jest dla mnie w tym wszystkim najwiekszym wsparciem.
Pozdrawiam Was serdecznie i zycze duzo zdrowia. I radosci z zycia. Z najmniejszych rzeczy.
Nana my nieustannie o tobie myślimy i jesteśmy z Tobą
Witajcie Dziewczyny ostanio jakoś dużo smutnych wiadomości dookoła. Tak sobie pomyślałam o córkami, które wspierają Mamy, może warto byłoby zorganizować spotkanie, poznać się i dać sobie odrobinę wsparcia. Wiem że jesteśmy z różnych stron Polski, ale zawsze można gdzieś dojechać. Ja akurat mieszkam w Poznaniu. Dajcie znać co myślicie o tym. Pozdrawiam Was Wszystkie Dziewczyny!
kotka- według mnie to dobry pomysł. Ja jestem z Łodzi:-) Dziewczyny (córki) meldujcie skąd jesteście.