Ostatnie odpowiedzi na forum
Dzisiaj pani doktor stwierdziła, że mama nie może brać tych plastrów przy tak silnych działaniach niepożądanych, przepisała ketonal forte, jeśli będzie za słaby to w poniedziałek przepisze coś silniejszego. Te plastry to masakra jakaś ale prawda jest taka, że zadziałały błyskawicznie i ból po prostu zniknął. Mama mówi, że na razie być może wystarczy słabszy lek, ale obie wiemy, że niedługo bez plastrów nie wytrzyma. Odkleiła go wczoraj i dziś już była tragedia. Jezu ja nawet nie potrafię sobie wyobrazić tego bólu:((
Dziękuję kasia73
ucieszyłam się, że mamę nareszcie przestało boleć ale oczywiście radość była chwilowa, bo po naklejeniu plastra Matrifen mama wymiotowała od rana 8 razy i myślała ogólnie, że zaraz zejdzie z tego świata. To podobno normalne przy tak silnych narkotycznych lekach, ale mama na razie zrezygnowała, mówi, że nie da rady i zdjęła plaster. Może naświetlania zrobią swoje i zmniejszą ból. Napewno
Mama jest po pierwszej wizycie w Instytucie Onkologii na Ursynowie, pojutrze spotkanie z technikami i ustawianie sprzętu, a od poniedziałku cały tydzień naświetlań, codziennie.
Nie pozostawiono mi najmniejszych złudzeń ( na szczęście tylko mnie),- terapia paliatywna, wiecie na czym polega, prawda. Paradoksalnie w dniu, w którym ja dowiedziałam się ( a raczej potwierdziłam) o być może bliskiej śmierci mojej mamy, Ona ujrzała jakby iskierkę nadziei. Nie czuję się z tym dobrze i ciężko mi ją oszukiwać ale dziś mama dzięki tej naszej rozmowie z lekarką pierwszy raz uwierzyła, że jednak to wszystko ma sens, że trzeba walczyć...a o to chyba najbardziej mi chodziło. No i nareszcie dostała odpowiednie leki przeciwbólowe, bo patrzenie na jej cierpienie wykańczało mnie powoli. Pozdrawiam i ściskam wszystkich. Dziękuję raz jeszcze za waszą pomoc.
kasia73
jak mogłabym się obrazić, doceniam każdą radę i wskazówkę i za każdą jestem wdzięczna. Pozdrawiam
kreta81
-gratuluję, super, cieszę się. :)
... nie wiem czego ja się właściwie spodziewałam po tej planowanej wizycie u profesora (pierwszej po szpitalu) ale czekałam na nią z nadzieją, odliczałam dni. No cóż, jak dla mnie zabrakło trochę empatii, ale nikt nie idzie tam, by go pogłaskano i przytulono.
Najważniejsze, że Pan profesor umówił telefonicznie szybciutki termin w instytucie onkologii na Roentgena w Warszawie i 15.07 jadę z mamą na pierwsze spotkanie.
...to już we wtorek.....i znowu się boję...nie wiem czego. Od momentu diagnozy na początku maja cały czas taka jestem elektryczna, Wy też tak macie?, taki ciągły lęk, nawet jeśli przez chwilę jest troszkę lepiej to strach mi się czai gdzieś z tyłu głowy. Ehh, co tu gadać, trzeba się cieszyć życiem jak mówi Alizjana i słonkiem, bo nie wiadomo jakie nas jeszcze gradobicie spotka. Ściskam wszystkich, pa.
Alizjana378
w takim razie ucałuj Maluszka
:D
jesteś niesamowita, dźwigasz to wszystko, ten cholerny ciężar i jeszcze taki szkrab na głowie...choć to może i lepiej, bo jak się patrzy w takie roześmiane oczka to chyba i żyć lżej i siły więcej? powodzenia. Ściskam wszystkich forumowiczów. Postaram się zaglądać częściej, choć odnoszę wrażenie, że zaczynam to robić dla siebie, nie dla mamy:) Ale dzięki temu może łatwiej mi będzie poprowadzić Mamę przez tą krętą ścieżkę....dzięki Wam.
Alizjana378
-no jestem, jestem, tylko czasu braknie co by się tu częściej pokazać, a chciałoby się, choć na chwilę, łyk nadziei złapać, dostać od Was kopa energii i iść dalej...ale nie zawsze jest czas.
Ja dziś tylko na sekundę....bardzo wielkie dzięki kochane za zrozumienie, przez chwilę myślałam, że niepotrzebnie tak się tu rozkleiłam ale cholernie było mi to potrzebne, a widzę, że nikomu to nie wadzi, wręcz przeciwnie, stajecie w szyku żeby dodawać otuchy...niesamowite. Ściskam mocno,zuska
....widzę, że się trochę poużalałam nad sobą na górze... ;)
Dzięki za słowa otuchy:) ja mam wrażenie, że mama się z dnia na dzień gdzieś zapada, w jakieś bardzo odległe miejsce, zaraz po szpitalu miała takie straszne huśtawki emocjonalne, ale to było o tyle lepsze, że zdarzały się jeszcze te dni, gdy coś jej się chciało, była pełna wiary, podekscytowana, namawiała mnie na wyjście na spacer. A teraz nie chce wstać z łóżka, wyjść, rozmawiać, mówi ciągle, że powinnam się zająć swoim życiem, swoim domem, swoją rodziną...ale przecież ONA jest moją rodziną :((( Dodatkowo ostatnio naprawdę się źle czuje bo dokucza jej to cholerne POChP, dusi się strasznie, a pulmonolog dopiero za tydzień (oczywiście prywatnie, bo na NFZ to we wrześniu). Internista przepisał leki na uspokojenie, bo każda moja próba rozmowy o chorobie kończyła się atakiem histerii, ale nie przepisał klasycznych antydepresantów, mama prawie nie sypia, leki nasenne nie działają, a to wszystko chyba potęguje jej fatalny stan. Liczyłam, że po rozmowie z profesorem onkologii mama spojrzy na to wszystko innym okiem, że on wyjaśni jej, że zawsze warto walczyć, że zawsze jest nadzieja, ....bo przecież jest. Ale na razie do 10 lipca będę dalej " robić pajacyki, tańczyć, recytować, piosenki śpiewać" aby choć na chwilę wywołać uśmiech na Jej twarzy i ujrzeć choć ślad błysku w oku. Podziwiam Was wszystkich, za siłę, odwagę i chęć, by jeszcze doradzać innym i wspierać na duchu. Całuję.