Ostatnie odpowiedzi na forum
sierotka
to nie u mnie przeczytałaś tą wiadomość ale ja też ją widziałam i jestem przerażona, oczywiście momentami wpadam w paranoje, bo przecież znalazłam się w grupie podwyższonego ryzyka:(
myślę, że najlepiej znaleźć dobrego ginekologa i zapytać o radę, wiem że są badania które mogą to stwierdzić dość wcześnie ale chyba rutynowo się ich nie wykonuje.
...no i kolejny stres w głowie...eh
udanego wypoczynku dziewczynki
anitaxx87
jeszcze nie tak dawno, w innej sytuacji powiedziałabym Ci: nie mów tak, nie wolno tak myśleć, trzeba walczyć, ale mimo, że moja mama w porównaniu z Wami tutaj, przeszła dopiero kawałek tej ciemnej drogi, to wiem, że już dziś myśli podobnie, a ja zaczynam to rozumieć. Punkt widzenia zawsze zależy od punktu patrzenia. Ona nie ma jeszcze skutków ubocznych leczenia ale codziennie czuje się coraz gorzej, po naświetlaniu miała być poprawa a mama codziennie wymiotuje, boli ją brzuch, głowa, jest jej niedobrze, ciężko się jej oddycha, nie ma siły.
Bardzo Ci współczuję anitko, bo to chyba jeszcze gorsze, wiedzieć, że jest się zaleczonym, mieć nadzieję, że to już, a co dzień tak cierpieć. Chyba nie o to chodziło i nie na to liczy ten, kto zaczyna się leczyć.
Tym bardziej ściskam Cię mocno i trzymam kciuki za poprawę samopoczucia.:)
... a propos kościoła
mama nie chadza, nie chadzała i raczej już chadzać nie będzie, ale ja rzeczywiście stałam się tam częstszym gościem i z czystym sumieniem mogę polecić-oczywiście nie dla każdego ale mnie osobiście bardzo oczyszcza obecność na mszy, wychodzę trochę lżejsza, tylko niektórzy dziwnie patrzą, bo całą mszę wycieram strumienie łez z twarzy...ale co tam, niech patrzą.
weronika85- z całego serca Ci dziękuję
Tydzień lamp minął, kontrola za 2 miesiące??!! pierwsze badania i sprawdzenie czy lampy coś dały dopiero we wrześniu:((
Chyba taka jest filozofia przy terapii paliatywnej, nie będą więcej działać, chyba że stan się pogorszy.
To na razie na tyle.
Mam nadzieję, że chociaż u Was dobre wieści i cieszycie się słonkiem i wakacjami:)
tego życzę
Witaj weronika85:)
serdeczne dzięki, że się odezwałaś.
Moja mama ma 68 lat, kondycja psychiczna od momentu diagnozy fatalna, onkolog powiedział, że chemia odpada, bo od maja mama ma nefrostomię, tzn.cewnik odprowadzony od nerki i mocz do woreczka:( a podobno trzeba mieć zdrowe nerki żeby przyjąć to "cholerstwo". Do tej pory nie wiemy czy chorowała, bo od lat nie chodziła do lekarzy, więc trudno powiedzieć. Guz jest na tyle duży, że uciska na moczowody, powstało wodonercze i musieli zrobić odpływ. Dodatkowo stwierdzono POCHP , zespół obturacyjnych chorób płuc, objawia się poważnymi dusznościami, płytki oddech etc.
Guz nieoperacyjny, z naciekami, wykraczający poza szyjkę macicy, 3B.
Być może lekarze biorąc pod uwagę wszystkie możliwe formy leczenia uznali, że naprawdę pozostaje tylko ta, paliatywna. Może wynika to właśnie z wieku i stanu zdrowia mojej mamy,- tylko jak się z tym kur..... pogodzić. Przecież tak naprawdę wylano mi na łeb informację, że-" mama niedługo umrze, możemy tylko trochę zmniejszyć ból i krwawienie, musi Pani być silna"- JEZUUUU. Owszem, jestem silna, ale tylko przy mamie. Strugam twardziela a potem wyje po kątach, zupełnie nie radzę sobie ze łzami, one mi się kompletnie wymknęły spod kontroli. A z drugiej strony czytam to forum i szukam jakiegoś punktu zaczepienia, wmawiam sobie, że mamie się uda. Jestem cały czas taka "elektryczna", ciągle myślę, że powinnam coś zrobić, jeszcze gdzieś poszukać, gdzieś zadzwonić, popytać, działać. Jadę na ciągłych wyrzutach sumienia bo czuję się bezsilna. Chwilami z kolei próbuje się oswoić z myślą, że już nic się nie da zrobić, że muszę teraz być przy niej i po prostu umilać czas, ułatwiać życie, wspierać. Zaraz potem znowu wyrzut, że jednak trzeba coś robić,...i tak w kółko.
Pani onkolog powiedziała mi, że mama niestety czekała z tym wszystkim za długo. Ja to wiem, ale to nie zmienia mojego poczucia niemocy.
Przepraszam, że tak się wybebeszyłam na pół strony, ale powiedziałyście mi już, że tak można...i trzeba czasem:))
Bez tego forum chyba bym sfiksowała, zaglądam tu ze wstrzymanym oddechem i szukam pomocy nie tylko dla mamy ale i dla siebie, bo dajecie mi niesamowitą porcje energii i wiary, nawet jak nie doradzacie tylko po prostu-jesteście.
Wielkie dzięki
Trzymam kciuki za Was wszystkie
Buziaki
anitaxx87
ale powiedz kochana, czy u Ciebie też stosowano terapie paliatywną?
nie sądzę, bo wiemy przecież, że ona nie leczy, jedynie łagodzi ból przed kolejnym z reguły silniejszym nawrotem. To takie leczenie objawowe. Czy lekarze mogą się aż tak pomylić i stwierdzić, że pozostaje już tylko to, a mimo to jest nadzieja? wiem, że zadaje głupie pytania, na które nikt mi nie odpowie, ale nie wiem już co robić. Mama o dziwo powiedziała, że może i by nawet chętnie pojechała do tej Bydgoszczy, ale na razie nie da rady:(. Wczoraj skończyła pierwszy tydzień naświetlań, wizyta kontrolna 18 września??!! czy to normalne? po dwóch miesiącach dopiero? może tym się cechuje terapia paliatywna, bo pani doktor powiedziała, że będziemy wracały na lampy za każdym razem jak mamie się pogorszy, ale ona nie wie ile takich "razów" będzie.
Słonko dziś wyszło nad Warszawą a ja coś nie mogę się pozbierać, mam takie gorsze dni nieraz, a właściwie tylko godziny bo na więcej nie mogę sobie pozwolić. Jadę do mamy z obiadem, może dziś coś zje:)
Ściskam dziewczynki, do usłyszenia.
Czy ta placówka w Bydgoszczy ma jakąś nazwę, jest tylko jedna i znajdę ją bez problemu? nie wiem jak mama przyjmie propozycję jechania tyle kilometrów, podejrzewam, że nie da rady, a moje tłumaczenia na niewiele się zdadzą, skoro mama jest przekonana, że to już koniec i leczenie nie ma sensu, tym bardziej tak daleko. Dziś odwołała pierwszą wizytę u psychoonkologa na którą ja zapisałam, bo "termin jej nie pasował" mimo, że to jest na miejscu w instytucie, tam gdzie naświetlania. Masz rację Anitko-50% szans to psychika a ja z tym walczę u mamy od maja.
anitaxx87
Mama jest leczona w instytucie onkologii w warszawie na Ursynowie, ale już w szpitalu Bielańskim w maju powiedzieli wyraźnie, że sprawa jest za bardzo zaawansowana, tzn. dali do zrozumienia, że gdyby mama zgłosiła się do lekarza wcześniej, to może.... i ja i moja mama wiemy doskonale, że to przez jej zaniedbanie, mama rzeczywiście nie chodziła do lekarzy, żadnych, w ogóle, ale co to dzisiaj da, że ktoś ją zgani? a ja mimo tego co mówią mi lekarze i mimo niewiary i poddania się przez moja mamę- chce wierzyć, chcę się czegoś uczepić i mocno trzymać, chociażby po to, żeby mieć siłę by wspierać moją mamę. Proszę Was dziewczynki-napiszcie jeśli byłyście już w takim zaawansowanym "beznadziejnym" stanie a dziś cieszycie się życiem i jest ok. Chyba tego teraz potrzebuję najbardziej, a moja mama potrzebuje mnie, silnej, wierzącej, trzymającej się w garści. z góry dziękuję i życzę dużo zdrowia oraz samych dobrych dni.
Witam wszystkie dziewczyny,
Weronika85 - mam nadzieję, że się odezwiesz choć nie widzę Cie od 5 tygodni a twój ostatni wpis aż mnie ogłuszył. Ja nie wiem jaki stopień ma moja mama ale wykryto nowotwór złośliwy 1 maja, z naciekami, wykraczający poza szyjkę macicy, nieoperacyjny, wymiary 4,5/ 5 cm. Podobno jest wielki. Napisałaś, że u Twojej mamy guz również nie nadawał się do operacji i miał wysoką złośliwość a mimo to mama prawie 3 lata nie przegrała walki. Mi lekarze powiedzieli, żebym się raczej nie łudziła, mama dzisiaj zaczęła naświetlania, bez chemii, pozostała jej tylko terapia paliatywna, ale zapaliłam się na chwilę jak przeczytałam Twoje słowa, bo może jest jeszcze nadzieja, może nie wszystko stracone:(( oswajam się z diagnozą i robię wszystko aby nie pokazać mamie mojej słabości tylko że z tym cholerstwem nie da się oswoić......a teraz na sekundę uwierzyłam, że może jednak, skoro Twojej mamie się udało....sama nie wiem, chyba chwytam się przysłowiowej brzytwy. W każdym razie Weronika odezwij się proszę. Ściskam ciepło dziewczynki. zuska..... na co dzień jestem na wątku HSIL
Alizjana, ja robię dokładnie to o czym piszesz, cały czas mówię mamie, że na pewno da radę, że jeszcze dzień czy dwa i ból się zmniejszy, lampy zadziałają i będzie ok. Wczoraj mamy internista dał mi receptę na lek przeciwwymiotny i mimo, że od wczoraj mama ma przyklejony ten plaster to wymioty nie wystąpiły, tylko potworny ból głowy. Ale przeraża mnie ogrom tego bólu skoro mimo takich strasznych działań niepożądanych, które były za pierwszym razem to mama prosiła, żebym go nakleiła ponownie:((...a że nie jest to łatwe to wiem dokładnie, bo ja ciągle się strasznie pilnuję i spinam żeby nie okazać przy mamie słabości, "śmieję" się, coś opowiadam, przytaczam jakieś zabawne historie, mama jak ma lepszy dzień i mniej boli to nawet z choroby nauczyła się odrobinę żartować i mówi że w poniedziałek o 13-tej zaczyna serię solarium, że jedzie do SPA;)
Kasia73- na pewno masz 1000 razy większe doświadczenie niż ja i nie będę się spierać ale stwierdzenie, że "zastosowanie takiego leku na początku jest wbrew zasadom" nie do końca można przypisać do mojej mamy, bo ona już od roku zwijała się w domu z bólu, miała potworne krwawienia i była strasznie słaba. Ale że jest osobą dość trudną w kwestiach zdrowotnych to nawet wezwanie przeze mnie lekarza skończyło się tym, że go wyrzuciła. Błagałam, płakałam, prośbą i groźbą,- mama powiedziała , że nie pójdzie do lekarza i koniec. Twierdziła, że miała kilka koleżanek, które jak poszły i "go" ruszyły to zaraz umarły. Jest osoba oczytaną i inteligentną ale w kwestiach szpitala i choroby to kierowała nią panika. Odezwę się po kilku dniach naświetlania i powiem Wam jak jest. Dziękuję i ściskam mocno.