No, na koniec o mnie. Chemia ewidentnie nie działa, mimo to dostałam kolejny kurs takiego samego eliksiru. Moja lekarka była na urlopie, zastępowała ją inna chemioterapeutka. Ta powiedziała, że wzrost markera o niczym nie świadczy, zmiana chemii może być wyłącznie po badaniach obrazowych. Zapewniała, że jednak chemia działa, bo marker jest nieco niższy, niż poprzednio (po II wlewie był 40,6, po III - 39,7). Faktycznie, spadek baaardzo znaczący! Pokłóciłam się ostro i odmówiłam przyjęcia kolejnej chemii. Powiedziałam, że nie będę brała czegoś, co truje cały organizm, tylko nie raka. Kazała mi napisać oświadczenie, że rezygnuję z dalszego leczenia. Oczywiście, nie napisałam, bo chciałam tylko zrezygnować z wlewu, a nie z leczenia. Były groźby, przekonywania, że jednak chemia trochę działa, skoro marker nie rośnie lawinowo, że przerwa do kolejnego wlewu może być bardzo duża i przynieść sporo szkody itd. Ostatecznie zgodziłam się przyjąć wlew, pod warunkiem, że dostanę skierowanie na tomografię. Skierowanie otrzymałam.
Potem jeszcze pani doktor nasłała na mnie psycholożkę, a ta przemądrzała gówniara wyprowadziła mnie z równowagi ostatecznie do tego stopnia, że gdybym nie była już podłączona do kroplówki, to chyba bym ją wykopała z sali.
Tomografia (cito!) ma być 13 lipca, opis po 10 dniach, a V wlew 18 lipca, a więc musztarda po obiedzie.
Przed kolejną chemią zrobię prywatnie marker i badanie USG. Muszę mieć jakieś podstawy, by nie wpompowali we mnie bez sensu kolejnej chemii o tym samym składzie. Czarno jakoś wszystko to widzę...
_________________