od 2018-12-09
ilość postów: 35
Mam jeszcze jedno pytanie - w tym tyg mama jest umówiona na założenie portu do wkłuć i bardzo się boi. Jakieś rady i doświadczenia? czego się spodziewać? czy bardzo boli? czy mama ma się jakoś do tego specjalnie przygotować?
Pani Nano - mam nadzieję, że odnalazła Pani spokój. Teraz życzę wytrwałości rodzinie. Szczere kondolencje.
Przepraszam, wiem, że chwila jest nieodpowiednia, ale już nie wiem co robić, i miałam nadzieję, że może któraś z Pań będzie w stanie coś doradzić... Wcześniej pisałam o spadających markerach u mojej mamy, i o rosnącym wodobrzuszu i ogromnym obrzęku nóg. I to właśnie te ostatnie dokuczają jej najbardziej, bo mama skarży się na ciężkość nóg, nie ma przez to siły, wchodzenie po schodach jest katorgą - a ja nie mogę patrzeć jak się tak męczy.. 2 tygodnie temu byliśmy na punkcji i wtedy ku naszemu zaskoczeniu obrzęki zaczęły maleć pierwszy raz od ok. 1.5 miesiąca. Nie były to może jeszcze "normalne" nogi, ale było już bardzo blisko tego stanu. No ale już po ok tygodniu niestety obrzęki wróciły. I tutaj zaczęłam się zastanawiać czy to znaczy, że te obrzęki to też płyn, tak jak w brzuchu, tylko w nogach? Czy to jest możliwe? No i jak z tym cholerstwem walczyć? Mama bierze furosemid codziennie, niestety ulgi nie widać. Podawałyśmy też kilka dawek furosemidu w zastrzykach, ale efektów nie było, więc zrezygnowałyśmy z niepotrzebnego kłucia. I kolejne pytanie - czy któraś wie jak na własną rekę walczyć z wodobrzuszem? Tzn co robić, lub też czego unikać, by efekt po punkcji utrzymał się jak najdłużej - by nie wracało szybko? Jeszcze raz przepraszam, że w takim momencie, ale naprawdę się martwię, a lekarze mówią tylko, że "tak może być po chemii"...
nana, przede wszystkim dziękuję bardzo za zainteresowanie 3 mama przyjmuje obecnie paklitaksel, sam, bo platyna ją uczuliła. marker jest nadal bardzo wysoki, bo ok 5tys., ale jesteśmy bojowo i pozytywnie nastawieni, bo jeszcze ok. miesiąc temu było to ponad 15tys., więc spada dość szybko. a co do narastającego wodobrzusza, to sama nie potrafię ocenić czy rzeczywiście narasta, bo teraz mama była na trzeciej punkcji - za pierwszym razem było ok 4l, potem 9l, a teraz ok. 6l. sama mówi też, że nie czuje żeby z tym brzuchem było gorzej, tylko że po prostu co jakiś czas trzeba ten płyn zdjąć, no i i tak mimo wszystko, są pacjentki, które stawiają się na oddziale nawet co tydzień lub dwa na punkcję, u nas przerwa od ostatniej była ok. 2 miesiące. to co najbardziej mnie martwi, to te spuchnięte stopy, bo opuchlizna utrzymuje się już 2 tygodnie. pani doktor mówi, żeby się nie martwić, że tak może być po chemii, ale ja sama jestem jakoś zaniepokojona, no ale wiadomo - najbardziej przerażają te "nowe" objawy..
tak poza tym, chciałam tylko powiedzieć, że podziwiam Was wszystkie kobietki za tą wolę walki, za wytrwałość, i jako córka jednej z "Was" mam nadzieję, że otrzymujecie dużo wsparcia i miłości od swoich rodzin, a już szczególnie w okresie świątecznym! JESTEŚCIE CUDOWNE! dużo zdrówka życzę 3
tatmag, Lena24 - dziękuję Paniom bardzo za odpowiedzi, w tej sytuacji każda informacja jest cenna :) i tak, ja zdaję sobie sprawę co to wodobrzusze może oznaczać, że nie przynosi nic dobrego, i wiem, że nic w tej chorobie pewne nie jest. Natomiast już kilkakrotnie natrafiłam na informację, że wodobrzusze leczy się poprzez leczenie podstawowej choroby, co u mojej mamy ma miejsce (właśnie dziś przyszły nowe wyniki i marker znów sporo spadł) i zastanawiałam się po prostu czy u którejś z Pań potwierdziło się to, że wraz z "cofaniem" się choroby cofało się i wodobrzusze :) niemniej jednak jeszcze raz bardzo dziękuję i ponownie życzę wszystkim zdrowia :)
Dzień dobry, mam 21 lat, a u mojej mamy w wieku 36 lat zdiagnozowano raka jajnika (5 lat temu). Po pierwotnej operacji i 2 kursach chemioterapii mama utrzymywała całkowitą remisję przez prawie rok, po czym na początku tego roku przeszła operację usunięcia śledziony. Fizycznie miała się całkiem dobrze, funkcjonowała w pełni normalnie. Od pół roku jest znacznie gorzej. Mama jest w trakcie chemioterapii, bardzo wysokie markery spadły o ponad połowę. Jednak martwi mnie jej samopoczucie, które nigdy nie było aż tak złe - mama jest bardzo osłabiona, męczy się zwykłym wejściem po schodach, dokucza jej brak apetytu i wymioty, które wcześniej w ciągu tych 5 lat nie miały miejsca. Do tego pojawia się wodobrzusze, regularnie jeździmy na punkcję brzucha. Natomiast od tygodnia ma bardzo opuchnięte stopy, onkolog stwierdził, że przy chemioterapii takie objawy mogą się pojawić, ale praktycznie przy każdym niepokojącym objawie mówi to samo. Dlatego szukam słów otuchy - czy któraś z Pań walczyła z opuchlizną stóp bądź wodobrzuszem, które jednak ustąpiły po zwalczeniu (choćby tymczasowym) choroby? I czy któraś z Pań też czuła się tak fatalnie, a jednak później wróciła do stanu choćby zbliżonego do normalnego samopoczucia? Martwię się bardzo, bo nigdy nie było tak źle, i z tyłu głowy mam myśl, że mimo że markery spadają, to chemia powoli mamę wykańcza, dlatego ciekawi mnie czy powrót do normy wchodzi wgl w grę. Pozdrawiam, i życzę ogromnych zasobów zdrowia dla Was i dla Waszych bliskich, czytam forum już od jakiegoś czasu i kibicuję każdej z Was :)