Ostatnie odpowiedzi na forum
Już próbowałam. Czesc z nich moze ojca odwiedzić czy pojechać coś załatwić ale nikt go do siebie nie weźmie. Przy ostatniej rozmowie skończyło się tym że 2 siostry się poklocily, 2 chorowały z nerwowow. Jedna siostra powiedziała że nie chce mieć z nim już nic wspólnego, jeden brat pije drugi milczy a zresztą to dosyć złożony problem całej rodziny. Jest nas dziewiatka. Moja siostra swego czasu miała męża alkoholika z rakiem krtani, dziecko i pracę- przetrwała, więc wiem że ją też sobie poradzę.
Ech on wie że moze na mnie liczyć ale on chyba ma pewnego rodzaju poczucie winy że zajmuje mój czas. Wiele razy mi mówił że powinnam zajmować się dziećmi a nie przyjeżdŻać do niego, ja która jestem sama. A inne dzieci ktore mają swoje drugie polowki nie wiele się interesują. Zresztą sama wiem po sobie że to nie jest łatwe przyjmować stałą pomoc nie mogąc się za bardzo odwdzięczyć.
Mogę sobie gdybac ale i tak decyzja należy do niego. 5 lat temu miał chyba 2 resekcje guza przez cewke i ze względu na lek przed bólem zamiast chodzić się leczyć to wybrał nic nierobienie przez co teraz pozostaje mu już tylko operacja. Teraz też nie chciał iść do szpitala ale dzięki mojemu uporowi dał się namówić. Teraz jak pewnie każde z Was po prostu się boi, ja też. Przez ostatnie 3 lata mieszkał sam, większość rodziny się od niego odwróciła ze względu na alkoholizm. Pół roku temu postanowiłam że zabiore go do siebie jak dostanę mieszkanie komunalne. Jak dobrze pójdzie to od nowego roku będziemy mogli się wprowadzić. Boję się że po operacji jeśli z niej wyjdzie że nasila się inne schorzenia i bedzie potrzebował stałej opieki której nie mogę mu zapewnić. Nie mogę rzucić pracy bo wychowuje sama 2 dzieci. Wiem, martwię się na zapas ale zmierzam do tego że przy tylu obawach nie wiem jak zachować przy ojcu zimna krew i zapewnić go że wyjdzie z tego, że będę mu pomagać, że nie zostanie sam żeby zmniejszyć jego obawy przed operacja.
Dziękuję Dona, rozjasnilas mi trochę w głowie. Chyba jednak nie będę go namawiać... Lekarz mowi że w jego przypadku operacja jest do przejscia ale jakoś brak mi wiary... obturacyjna choroba płuc, niewydolności oddechowa, krazeniowa, zastawki w sercu , przerost prostaty.... Obawiam się że to nie bedzie wstęp do nowego życia a raczej śmierć na stole lub oiomie....
Margo ja nie panikuje i domyślam się że da się z tym żyć. Problem w tym że mój ojciec nie chce, przede wszystkim strach przed nieznanym. Dlatego zwracam się do Was z prośbą o przybliżenie tego tematu. Rozumiem że możecie nie chcieć mówić na forum o prywatnych przejściach, domyślam się że nie przychodzi to łatwo jak mówienie o pogodzie. Gdyby jednak ktoś chciał się ze mną podzielić, będę wdzięczna.
Proszę niech się ktoś podzieli, jak się żyje bez pęcherza. Nie znam nikogo w takiej sytuacji, więc nie wiem jak ojcu przybliżyć ten temat...
Tata ma nacieki na pecherzu o wielkosci do 45 mm. Mial juz usuwane lata temu chyba 2 razy (turt?), tym razem za dlugo zwlekal z wizyta u urologa.
Lekarz powiedział że ryzyko jest zawsze i że podejmą się operacji jeśli tata wyrazi zgodę.
A co znaczy pozostawienie obecnego stanu rzeczy, prostu czekanie na dalszy rozwój choroby, dalsze krwawienia o różnym nasileniu, częste ooddawanie moczu itp itd
Witam.
Przeczytałam pierwsze 3 strony tego forum i zabrakło mi sił na dalsze poszukiwania informacji. Postanowiłam zapytać. Mój ojciec stoi przed decyzją - usunięcie pęcherza albo postawienie obecnego stanu rzeczy.
Nie wiem jak go zachęcić do tego żeby podjął to ryzyko i zgodził się na operacje, szczególnie nie wiem dlatego, że o życiu z workiem nie wiem nic.
Dlatego proszę o trochę informacji:
czy to nie przeszkadza w spaniu?
Jak się z tym myć?
Jak często się to wymienia?
Ile to kosztuje na start i w ujęciu miesięcznym?
Co jeszcze warto wiedzieć?
Dodam, że mój ojciec jest bardzo obciążony (obturacyjna choroba pluc, niewydolnosc krazenia, nadcisnienie i wiele innych schorzen) przez jak sądzę boi się również tego ze po prostu nie wstanie ze stołu...