od 2016-09-18
ilość postów: 451
Pinokio, z tego co piszesz to minęło ponad 5 lat od objawów do operacji w Twoim przypadku. Mój mąż od maja - czerwca zaczął częściej chodzić do toalety, ponieważ chodził kilka razy w tygodniu na basen, zawsze po 20-stej,potem nie czekając aż ochlonie po prysznicu wychodził do auta,po prostu myślałam, że przeziebia pęcherz. W lipcu poszedł do urologa, ten stwierdził kamice i leczył go fitolizyna. Pod koniec sierpnia dołączył ból podbrzusza, po TK - diagnoza - rak pęcherza, bez powiekszonych węzłów, 1/3 powierzchni pecherza zajęta, bez nacieku na sąsiednie narządy. Potem TURT, wycinek, cystoskopia, powtórne TK 3 listopada, 2/3 pecherza zajęte, naciek. Operacja, wiesz co dalej... W sumie 5 miesięcy... I tak za późno.
Witam. Aniu, stan męża b.z.,czyli ani lepiej ani gorzej. Ma odlączona pompę morfinowa i teraz leki podawane są na żądanie. Nadal ma drenaż j. otrzewnej, ale spływa już niewielka ilość płynu. Największym problemem pozostają wyproznienia, dziś dostał czopki i lewatywe i jakoś poszło. Brzuch jednak nadal jest wzdety. Rozmawiałam dzisiaj z lekarka prowadzącą ma znowu z radiologiem przeanalizować płytki TK, przyspieszyć badanie płynu na obecność komórek nowotworowych i wtedy zapadnie decyzja. Wszystko się przeciąga bo płytki zostały w Rzeszowie (po prostu zapomniano mi oddać) więc syn dowiozl je dopiero wczoraj, a na wyniki badania płynu normalnie czeka się ok. dwóch tygodni. Jakaś masakra, ale nic nie poradzę, takie są fakty. Znowu musimy czekać...Szlag mnie trafia!!! Bo przecież czas cały czas gra na naszą niekorzyść.
Jeżeli swoimi wpisami przestraszylam nowych użytkowników forum, to sorki. Nie mialam takiego zamiaru. Miałam tylko na myśli, że po diagnozie należy natychmiast podjąć właściwe leczenie. Czas naprawdę jest bardzo istotny przy tym rozpoznaniu,najlepszym przykładem są osoby które latami cieszą się życiem, bo podjęły szybkie i skuteczne leczenie. Pozdrawiam.
Pinokio, to nie tak... Mąż poszedł na operację z nastawieniem, że będzie radykalna, niestety naciek był blisko odbytu, więc wyłoniono tylko moczowody. Potem przeszedł chemię i radioterapie, jednak zaawansowanie widać było zbyt duże żeby powstrzymać chorobę. TK i MR po leczeniu jeszcze w sierpniu wskazywało na stabilizację, a teraz jest coraz gorzej, I powiem szczerze, że po przeczytaniu całego forum (mam na to czas siedząc przy łóżku męża w szpitalu) doszłam do wniosku, że czy radykalna czy chemioradioterapia niewiele wnosi kiedy zbyt późno rozpoznano chorobę i wdrożono leczenie. Mąż Ani i mój mąż w jednym czasie usłyszeli diagnozę, jak widać ani radykalna ani zachowawcze leczenie przy znacznym zaawansowaniu choroby nie przynosi stabilizacji. Jedyną szansą na wyleczenie jest więc w porę rozpoznana choroba i szybka decyzja o radykalnej. W naszym przypadku tej szansy zabrakło...
Midi, masz rację. Przecież Kaucja pisała, że czuje się nie najlepiej. Nie pomyślałam, przepraszam, ale taka jestem zakręcona tym wszystkim. Pozdrawiam.
Witam. Jestem z innego wątku (rak pęcherza) ale często czytam wszystkie posty. Kaucja, pisałaś przed chwilą, że masz wodobrzusze i spuchniete stopy,podobne objawy ma mój mąż. Wczoraj miał spuszczany płyn z jamy otrzewnej (ok. 5 litrów), płyn poszedł na badanie hist-pat. Mąż jest po radykalnej radioterapii, lekarze zastanawiają się więc, czy nie są uszkodzone jelita. Ale biorą też pod uwagę wysiew komórek nowotworowych do otrzewnej. Możesz napisać czy też jesteś po radioterapii? Czym lekarze tłumaczą Twoje objawy? Gubię się w tym wszystkim, mąż jest po chemii i radioterapii przy nieoperacyjnym raku pęcherza. Pozdrawiam.
Aniu, tak brakuje mi Twoich wpisów, kiedy razem toczylysmy walkę o zdrowie i życie naszych mężów. Zawsze byłaś moim wsparciem, nawet kiedy choroba Twojego Janka przybrala zły obrót, cały czas wierzyłam w skuteczność leczenia. Teraz widzę postęp choroby swojego męża i niestety powoli tracę wiarę. Wczoraj przeczytałam forum od momentu kiedy zaczęła się choroba męża, rozbilo to mnie kompletnie. Tyle wiary i nadziei było we mnie na początku leczenia, teraz... modlę się tylko żeby mąż nie cierpiał.
Jak dajesz radę? Pewnie kiepsko? A dzieciaczki? Dobrze, że mają taką wspaniałą mamę, która musi pełnić teraz i rolę taty. Aniu, trzymaj się ciepło, pozdrawiam serdecznie i dziękuję za cały ten czas kiedy byłaś dla mnie wsparciem, Moja Wirtualna Przyjaciółko.
Witam. Mój mąż po wypisie z oddziału chirurgii onkologicznej w sobotę (ok. południa) z lepszym samopoczuciem, po południu dostał silnych bóli kręgosłupa, dosłownie szalał z bólu, a ja niewielkie mogłam zrobić. Podłączyłam mu Pyralgine, ale zupełnie nie podzialala, w akcie desperacji dzwoniłam gdzie się da i w końcu po ustaleniu miejsca przewiozlam męża na oddział medycyny paliatywnej w Brzozowie. Syn prowadził samochód jak szalony (100 km), a mąż ledwie wytrzymywal. A tam szybko dostał Morfine we wlewie i przejrzal na oczy, noc przespal i rano kiedy przyjechałam zupełnie inaczej funkcjonował. Brzuch dalej wzdety, wczoraj miał spuszczany płyn z jamy otrzewnej (ok. 5 litrów), płyn poszedł na badanie hist-pat i w zależności od wyniku dalsze postępowanie. Jeżeli są komórki rakowe to chemia, jeżeli nie to...? operacja albo leczenie zachowawcze? Tak czy inaczej, nie jest dobrze. Mąż dużo stracił na wadze, nastrój obniżony, chyba traci nadzieję, że będzie lepiej. To już prawie miesiąc jak jeździ od szpitala do szpitala, a poprawy nie widać. Ja jak zwykle jestem cały czas przy nim, wzięłam zwolnienie lekarskie, mieszkam w wynajętym pokoju obok szpitala i staram się podnosić go na duchu, chociaż sama już nie mam siły. Bardzo się boję tego co przed nami...
Pozdrawiam.
Witam. Dawno nie pisałam, ale tyle się działo, że nie miałam siły żeby o tym wszystkim mówić. Mąż już trzeci tydzień jest w szpitalu,cały czas walczy z przypuszczają niedroznoscia, która jest najprawdopodobniej skutkiem radioterapii. Przez dwa tygodnie kiedy leżał w powiatowym szpitalu jelita nie pracowały, a lekarze doszli do wniosku, że to ostatnie stadium choroby nowotworowej i nic już nie da rady zrobić,więc wzięli na przeczekanie. Dopiero kiedy zalatwilam miejsce na chirurgii onkologicznej w szpitalu klinicznym, lekarze wdrożyli leczenie i stan męża zaczął się poprawiać. Jelita zaczęły pracować, gazy odchodzą i są wyproznienia.Maz jest zmęczony i chorobą i szpitalem, spadł z wagi i ma momenty zwątpienia, że będzie dobrze. Ja znów jestem na zwolnieniu lekarskim i przesiaduje cały czas w szpitalu. Też dopadła mnie depresja, ale mobilizuje wszystkie siły do wspierania męża w walce z tą chorobą. Będzie dobrze... musi być!
Agnieszko, napiszę Ci moją historię. 11 sierpnia mąż był na wizycie kontrolnej, onkolog stwierdził stabilizację choroby nowotworowej, natomiast płyn w jamie brzusznej, podwieszone jelito określił jako podniedroznosc (możliwość powikłania po radioterapii albo zrost pooperacyjny)kazał obserwować i ewentualnie konsultowac z chirugiem. W nocy z 15/16 sierpnia mąż dostał silnych bólów brzucha i trafiliśmy na chirurgie naszego powiatowego szpitala. I... zaczęło się! Usłyszałam, że mąż jest w stanie terminalnym, przerzuty są w całej jamie brzusznej i nie da się nic zrobić. Kiedy usiłowałam tłumaczyć, że pięć dni temu usłyszałam co innego, nikt nie słuchał. Prosiłam i błagalam o konsultację onkologiczna, ale znów usłyszałam, że powinnam się cieszyć, że mąż leży na tym oddziale, bo należy mu się tylko oddział paliatywny. W końcu zaczęłam walczyć, za poradą Rzecznika praw pacjenta, złożyłam formalny wniosek do dyrekcji o przeniesienie męża do ośrodka onkologicznego. Niestety dyrekcja stanęła po stronie ordynatora chirurgii, a mnie wysłała do psychologa i szpitalnej kaplicy. Wtedy dostałam szału, objezdzilam okolicznych onkologow i chirurgów onkologicznych, po awanturze w dyrekcji, kiedy już sama załatwiłam miejsce w szpitalu klinicznym na oddziale chirurgii onkologicznej łaskawie wysłano męża na konsultację, o ironio losu trafiliśmy na onkologa który badał męża właśnie 11 sierpnia. Nie muszę pisać, że kiedy opowiedzalam jakie słowa usłyszałam, był w szoku. Potwierdził w konsultacji, co powiedział, wcześniej, czyli, że badania obrazowe nie potwierdzają wznowy. Powiedział mi też, ze nie wiadomo co zastana chirurdzy w brzuchu (być może być to naciek nowotworowy), ale bezwzględnie męża należy leczyć. Po kolejnych przebojach (wypis, transport, itp) mąż leży na chirurgii onkologicznej, czeka na poniedziałek bo ordynator ma ustalić plan działania. Obrzęki powoli ustępują (po diuretykach i albuminach). Cokolwiek będzie się działo dalej, wiem, że zrobiłam wszystko co mogłam. A ordynator tego oddziału powiedział bardzo mądre zdanie "... Chce pani być pewna, że jeżeli mąż przegra, to z rakiem, a nie z niedroznoscia... Tak, chcę być pewna! I mam nadzieję, że to tylko niedroznosc, z którą chirurdzy dadzą sobie radę. A porównując postawę lekarzy tam i tu... brak słów i tyle.
Aniu, na imię mam Marzanna,znajomi po prostu mówią mi Marzena, a mój mąż Marzanka.
Ja też dobrze się czuję w tym miejscu, wśród wirtualnych przyjaciół, którzy najlepiej rozumieją przez co teraz przechodzę. Nie jest dobrze, mąż cały czas walczy z niedroznoscia, jest na żywieniu pozajelitowym, jedna pętla jelita jest cały czas rozdeta i chyba skończy się to operacją. Lekarze mówią o przerzutach do miednicy, więc rokowanie jest jakie jest, fatalne. Wczoraj byłam na konsultacji w Lublinie, potwierdzają diagnozę. A ja czuję się jak w najgorszym śnie, tylko nie mogę się z niego obudzić. Nie tak miało być, wiem, że rak to okrutna choroba, ale myślalam, że da nam więcej czasu.
Pozdrawiam serdecznie i zagladaj tu, zawsze czekam na Twoje wpisy tak jak inni tu forumowicze.