Ostatnie odpowiedzi na forum
ppp, dzięki wielkie, zaraz poczytam. A jak ty dowiedziałaś się, że masz ten gen?Jakie miałaś badanie? Sorry, że drążę, ale to dla mnie ważne bardzo.
Ona
Twoja wersja jest super, naprawdę ja też wierzę, ze u mnie to nie jest genetyczne, ale poszłam w Gliwicach do poradni genetycznej i ich zapytałam, czy powinnam robić badanie. Oni stwierdzili, że nie ma pewności, czy to nie jest genetyczne i lepiej zrobić badania. To poradnia w CO Gliwice, nie wyczytałam tego z neta. Dlatego dało mi to do myślenia, bo ja też znałam wcześniej twoją wersję i nadal wierzę, że tak jest. Ale odkąd zachorowałam w grudniu i kiedy okazało się, że 3 USG i 5 biopsji nie wykazało raka, zaczęłam trochę wątpić i sama szukać odpowiedzi. Sama mam syna, więc głęboko wierzę, ze mój rak jest środowiskowy, ale badanie zrobię, skoro chcą go robić, żeby mieć pewność.
ppp
dzięki, czekam na link. Ja ostatnio chciałam sobie zrobić badania genetyczne, sprzedają je w pakietach, i właśnie tam odkryłam, ze jeden gen jest odpowiedzialny za raka tarczycy, jelita grubego i trzustki. Akurat te raki były w mojej rodzinie, czyli mogły pochodzić od tego samego genu. Mam synka, muszę u niego sprawdzić też ten gen.
Ona
to jest możliwe, jeden gen odpowiada za kilka rodzajów raka, czytałam na stronie o genetyce. Nie jest prawdą, że nasz rak nie jest genetyczny: byłam w poradni genetycznej w Gliwicach, będę robić badania, bo lekarze nie wiedzą, skąd to się bierze. Mówią niby, że to rak środowiskowy, ale to tylko teoria, tak mi też powiedzieli w poradni. Mam już skierowanie od rodzinnego. Także możliwe jest, to co pisze pp, że polipowatość na jelicie i guzy tarczycy to wynik 1 błędu w genomie. Dlatego trzeba zrobić badania genetyczne, żeby wiedzieć, co badać. To się z krwi robi, raz pobierają i potem badają na określone geny. Mojej cioci już rok szukają, a ma to na pewno, bo miała jelita pocięte. Dlatego warto to zrobić, bo badania robią tylko osobom, które miały raka, jak odkryją, który to gen to dopiero wtedy zdrowe osoby w rodzinie sie badają. U pp nieleczone polipy szybko zamieniłyby się w raka. Dlatego pewno usunięto jej jelito, tak jak nam tarczycę, żeby rak nie miała gdzie się tworzyć.
Inax
jodowanie mam 18 czerwca w Gliwicach, mam nadzieję, że będzie ostatnim, straszne mam problemy z cerą, nie dają juz rady, to chyba po tym jodzie.
PPP
zainteresował mnie twój wpis, a raczej część dotycząca jelit.W mojej rodzinie od zawsze jest gen odpowiedzialny za raka jelita grubego, wszyscy od strony mamy na to chorowali, jedna ciocia sie badała wiedząc o tym,wycieli jej już 2 razy kawalek jelit z powodu raka. Robi teraz badania genetyczne. Ja tez robiłam rok temu kolonoskopię, nic nie wykazała, ale przy okazji badań wyszły guzy na tarczycy i rak brodawkowaty, w grudniu miałam operację, teraz jestem po 1 jodzie, w czerwcu drugi. Bardzo interesuje mnie ta zależność, ktorą znalazłaś, między rakiem tarczycy a jelita, być może u mnie jest podobnie. Podaję ci maila, napisz proszę, jak do tego doszłaś (żeby tu nikogo nie stresować dodatkowo) i jakie trzeba robić dodatkowe badania, żeby się tego ustrzec. annadtp@gmail.com No i zazdroszczę ci optymizmu:)
Justyna, co za dobre wieści!!! Tak myślałam, że po 2 jodzie większość komórek z płuc schodzi. Teraz za jakiś czas zejdzie ci reszta i koniec nareszcie, oby u mnie tez tak było. Mi po tym jodzie też nic nie jest, bardziej psychicznie tam cierpię, na szczęście miałam jednoosobowy pokój, nie wiem jak teraz będzie. Niestety lekarze nie znają odpowiedzi, dlaczego ten rak czasem wraca. dużo czynników sie na do sklada podobno. Dla mnie to dziwne, bo skoro wycięte i przejodowane to niby skąd on ma być???Przecież nie ma już tarczycy i głównego guza dającego przerzuty. Jestem w grupie do 45 lat, niby to lepiej, ale nie wiem dlaczego. Może tobie lekarze cos więcej powiedzieli? Jak się ustrzec przed nawrotem? Czytałam kiedyś wpis kobiety, której wykryli komórki w węźle po 20 latach od operacji, znowu dostała jod i wszystko dobrze.Pisała, żeby nas pocieszyć, że ten rak nie jest taki straszny. Ale ja dalej nie wiem, skąd to się bierze po tylu latach. No i nie u wszystkich jest nawrót, teraz będziemy badane i mam nadzieję wszystko już zawsze będzie w porządku.
U mnie priorytety też się zmieniły, mam firmę i zawsze dużo ogarnialam, teraz zwoniłam i zrzucam większość na innych, ten rak to też wynik stresującego życia i ciągłej pogoni.
Cieszę się, że u ciebie wszystko idzie w dobrym kierunku, trochę odetchnęłam przez twoje wieści o płucach:) i po cichu liczę, że na tym 2 jodzie się skończy. Zainteresowalam się teraz medycyną naturalną, jakoś trzeba się bronić, nie?
Życzę ci wiele optymizmu na święta, wszystkim nam bardzo się przyda:)
Justyna, wróciłaś do domu bez scyntygrafii??? Teraz ja nie rozumiem, przecież robią ją od razu na koniec jodowania, przynajmniej ja tak miałam, myślałam, że tak jest zawsze. Jesteś tu chyba jedyna z przerzutami do płuc, do tej pory myślałam, że jestem sama:) ja mam mikro na szczęście, moja lekarka twierdzi, ze na pewno znikną, że widziala dużo większe i znikały. Ale nie kazała mi się nastawić na 2 jody tylko, może znikną po 2, ale jeśli nie, to kilka nastepnych je załatwi. Dlatego nie panikuj, jeśli ci coś zostanie, może potrzeba wiecej jodowań. Gorzej z węzłem, bo tutaj jeśli jest duży, to jod sobie nie poradzi i niestety operacja. Ale może być zupelnie inaczej i zniknie, wiem, że się denerwujesz, ale lekarze będą obserwować. Na pewno w płucach albo wszystkie, albo duża część zniknie, tak to sie odbywa, jeśli jest jodochwytność, a ty ją masz. Wiec jod zabije komórki i wyzdrowiejesz, jeśli węzła nie da rady to cię zoperują, i tak masz lepiej, niż tysiace z rakiem, którego zoperować się nie da. Ja wyciełabym jak najszybciej, jeśli tylko lekarze daliby zielone światło. A swoją droga co za lekarz ci to zostawił? Masakra jakaś, przecież widzial jak otworzył.Ja miałam rozrzut wszędzie i nic nie mam teraz na scyntygrafii, jedynie te płuca głupie.Lekarze mówią, że będziemy zdrowe, ale tez miewam masakryczne myśli, chciałabym się ich pozbyć. A z jodem jest tak, że była ze mną kobieta w Gliwicach, która była jodowana 10 raz. Na tym forum większość byla jodowana tylko raz. Ale to niczego nie zmienia, lekarze wiedzą lepiej i 90% podtrzymuje mnie na duchu. Ty masz podobnie i napisz proszę, jak odbierzesz wynik. Ja drugi jod mam w czerwcu, strasznie jestem ciekawa, ile u ciebie zniknęło po drugim i co ci z tym węzlem powiedzieli.
Megan, ja jestem ciężkim przypadkiem, najcięższym tutaj, dlatego piszę. Moja przygoda z rakiem zaczęła się w grudniu, dotąd byłam zdrowa jak koń, uprawiałam sporty i nigdy nie chorowałam, nawet nie wiedziałam, że na tarczycy mogą być guzy. Wyszło przypadkiem, guzy 3 na tarczycy, biopsja i USG w kwietniu nic nie wykazały. We wrześniu wyszła mi właśnie jak tobie torbiel nad tarczycą, nikt nie wiedział, co to jest, aler miaałm dobrych lekarzy i wykluczyli możliwość torbieli, szukali dalej. Poszłam do rewelacyjnego profesora od onkologii i on wysąłl mnie do bardzo dobrej kobiety od USG. Ona postawiła diagnozę, że to rak tarczycy, a torbiel jest przerzutem. Na szczęście profesor zlecił 2 tomografie i okazało się, że rak jest zaawansowany. Miał operację, wycięto mi oprócz torbeli i tarczycy węzły po lewj stronie i środkowe, mięsień w szyi, kawałek przełyku i żyłę jakąś przy tym mięśniu. Miałam otworzony mostek, blizny mam od ucha do końca piersi. Ale nie przerażaj się, blizn juz prawie nie widać, mam dobry żel, ubytek mięśnia niewidoczny w szyi, wszystko wygląda jak trzeba. Miałam nie mówić, a mówię i mam się świetnie. Operację miałam 30 grudnia (tak, w sylwestra leżałam pocięta), teraz po 3 miesiącach wróciłam na spinning i tenis. Byłam już w Gliwicach, jod to nic strasznego, 3 dni siedzisz i seriale oglądasz, wracam tam w czerwcu, bo mam mikrozmiany w płucach, ale malutkie, nawet na tomografii nie wyszły. Jod je załatwi. W szyi mam czysto (rewelacyjna operacja), na płucach zejdzie i będę zdrowa, mimo zaawansowania. W grudniu mój świat się zawalił, też wpadłam w depresję, bo nie da się inaczej, ale forum mi pomogło, poczytałam o tym raku (mam brodawkowatego) i w końcu w pewnym momencie uwierzyłam, że z tego wyjdę. Na to się nie umiera, to się dobrze leczy i nawet jak kiedyś wróci to też się leczy, bo jesteś pod kontrolą. Powiem ci, że jeśli miałaś przerzutową torbiel to możesz mieć przerzuty w węzłach i płucach, ale to się leczy i nie zmienia to twoich rokowań. Mi lekarze w Gliwicach i w Krakowie dają teraz 90% na pełne zdrowie, to chyba dużo, nie??? Być może ta torbiel to jedyny twój przerzut, ale tego bez TK nie wiemy. Piszę ci, żebyś nie panikowała, bo obojętnie jak będzie to się leczy i się z tego wychodzi. Moja lekarka w Krakowie od razu mi powiedziała, że wszyscy jej pacjenci z tego wyszli, nawet z wielkimi zmianami w płucach. Masz szczęście tak jak ja, że to rak brodawkowaty i tego się trzymaj, też miałam cudowne życie z moim synkiem i nadal mam, jedyne co się zmieniło to nastawienie...zwolniałam i delektuję się każda chwila. Kupiłam cudnego kotka tajskiego i staram się porzucać złe myśli, przeczytałam Potęgę podświadomości i pomogło. W Gliwicach masz najlepszych lekarzy, więc myśl pozytywnie, ja jestem przykładem, że można z tego wyjść.
Bania, jesteś tu chyba jedyną, która miała ten Jod podany więcej niż 1 raz. Ja tez tak będę miała, bo być może zniknie po 1 razie, ale moja lekarka w Krakowie mówi, że może być więcej razy jod, mimo, że zmiany małe, a w szyi na szczęście nic nie mam. W krakowie na tomografii przed operację nic nie było w plucach, czyli tylko scyntygrafia wyłapała, powtórzyli mi tomografię, ale po wynik jadą 15 kwietnia. Myślę, że skoro w Krakowie nic nie wyszło, to tam tez się nagle nie pojawi. Liczę, ze te drobne komórki zabije jod i będę miec spokój. Ale martwi mnie to co piszesz o skutkach ubocznych jodu, bo mnie po miesiącu nic nie jest. Powiedz, co muszę sprawdzać, bo na razie nic mi nie kazali, oprócz płuc wszystkie wyniki dobre, ale wolę wiedzieć, na co ten jod może zaszkodzić i czy mogę temu zaradzić już teraz, bo 2 jodowanie mam 28 czerwca. U mnie lekarze dają 80-90% na wyleczenie, wiec nie panikuję, ale trochę się boje tego jodowania, a raczej skutkow ubocznych. Napisz proszę, na co zwracać uwagę i jeszcze gdzie miałaś przerzuty? Nie wycieli ci przy operacji?
Bania, ja też sie cieszę z twoich wyników i strasznie ci zazdroszczę:) mam nadzieję, ze kiedyś tez tu podzielę się radosną nowiną, na razie mam drobne zmiany w płucach i drugie jodowanie. Lekarze twierdzą, ze znikną, także jestem dobrej myśli i pozytywnie sie do tego wszystkiego nastawiam. Powiedz mi, ile ty miałaś razy podawany JOD?
Gabidarek
dziwi mnie to co piszesz, bo ja też byłam w podobnym stanie (tylko bez sondy) i tez byłam w państwowym szpitalu. Do mnie też nikt nie zaglądał, bo po co???? Zaglądają, jak sie coś dzieje i dzwonisz, normalnie tylko na obchodzie cię lekarze widzą, 2 razy dziennie. Po co mają latać 10 razy i więcej??? Już zrobili swoje, wycięli raka, włożyli sondę, bo widocznie jest potrzebna, teraz Darek sam musi się pozbierać. Mi kazali z rozciętym mostkiem od razu wstawać na 2 dzień, siostra moja mi pomagała, powoli z rurkami od grenów i kroplówek wstawałam, bo to pomagało dojść do siebie. Tak mi powiedzieli i tego sie trzymałam. Wymiotowałam i wstawałam, odpinałam sie od rurek na chwilę kilkanaście razy dziennie. Bo wiedziałam, ze to mi pomoże, mimo, ze tez sie dusiłam i cierpiałam. Nie ma innej metody na dojście do siebie, nie obwiniaj lekarzy, tylko pomóż mężowi, weź go pod prysznic i mów mu, że da radę....mi tak mówiła siostra i pomagało, zebrałam, ale w tym nie pomogli mi lekarze i pielęgniarki, tylko ja sama. Po 6 dniach mnie wypisali, bo z dnia na dzień było lepiej. Zmobilizuj męża do wstawania, tylko to pomoże mu dojść do siebie. Na spanie poproś pielegniarki o tabletkę, zawsze dają. Jak za słąba poproś o mocniejszą. Ja uważam, że powinniście wziąść sprawy w swoje ręce, a nie oczekiwać cudu od lekarzy, płacac czy nie, to nic nie da, oni zrobili swoje, uratowali mu życie, teraz musicie wy walczyć o dojście do formy. Zamiast narzekać znajdź siły i pomóż mężowi, niech wstanie chociaż na kilka minut parę razy dziennie, to naprawdę pomoże. Lekarze zrobili dla twojego męża najwięcej: uratowali mu życie....teraz tylko od niego zależy, jak szybko dojdzie do formy, bo duszenie i wymioty miną z czasem, póki co tak musi być. Ja w 3 miesiace od operacji wróciłam do sportu, ale jakbym tak biadoliła nad sobą to pewno do tej pory leżałabym chora w łóżku. Wiecej juz nie będę pisać w tym temacie, nie chcę do tego wszystkiego wracać. Przeczytaj to, co napisałam uważnie.
Magda, ja co rano wstaję i nagle mi się przypomina...połowa grudnia diagnoza, sylwester operacja, rozpruta szyja i klatka, myślałam, że już po mnie. Jak w koszmarnym snie, przez 2-ce spałam na tabletkach, bo nie dało rady usnać normalnie. Ale po tym Jodzie w Gliwicach i rozmowach z lekarzami wszystko odpuściło, znów zaczęłam uprawiać sporty (wcześniej kilka sportów wyczynowo uprawiałam)...i teraz nie mogę juz wrzeszczeć na szwagra, ze pali, bo ja nie paliłam, zdrowo się odżywiałam i ćwiczyłam...i rak.Teraz brakuje mi argumentów. Ale jak czytam i oglądam w TV chorych, którzy mają 5% szansy na wyzdrowienie to dziękuje Bogu, że tylko taki rak mi sie trafił i 90 %. To chyba powinnam skakać do góry...czarny humor:) Czytam teraz ksiażkę: POtęga podświadomosci, naprawdę pomaga:) A skoro ja z takimi przerzutami mam 90 % to ty masz ze swoim rakiem 100%:))))