Cześć!
Ciocia jest po drugiej chemii, które znosi dobrze. Jakoś 1,5tyg temu tuż przed drugą chemią włosy zaczęły wypadać, więc póki co są ścięte na chłopaka. Peruka też jest już kupiona, ale ona nie chce w niej chodzić. Jest taka piękna pogoda a ona chodzi w zimowej czapce, nawet w centrum onkologii :/ Powoli przerzuca się na chustki, ale też niechętnie. Jeśli chodzi o wyniki, to są bardzo dobre, dodatkowo ciocia dostaje jakiś lek (nie pamiętam nazwy, więc go opiszę), który jest w Polsce od 2 lat i opóźnia remisję. Wszystko wygląda w miarę dobrze, ale jest jedno co mnie i mamę doprowadza już po prostu na skraj wytrzymałości.
Zrobiła się taka niedobra, taka... Nie wiem jakiego słowa użyć. Ostatnio moi rodzice wieźli ją na Ursynów do lekarza i tak się stało, że trafili na korek. 50m dalej była zajezdnia autobusowa (20min autobusem, kawałeczek metrem i jest się na miejscu). Dodam, że ciocia jest w bardzo dobrej formie, jeździ na zakupy pociągiem do Warszawy itd. Tata zasugerował, żeby się przesiąść w autobus, bo mogą nie zdążyć. Wyszły z moją mamą i na ulicy zaczęła się scena, że "taka łaska to żadna łaska".
A druga sytuacja to po prostu tak ścisnęła mnie za gardło... Ciocia została na dwie doby w szpitalu przed chemią i była na sali z taką panią ok. 40 lat. Pani akurat wyszła (jak się okazało do łazienki w tym samym pokoju), a ciocia swoim donośnym głosem zaczęła opowiadać, że według niej ta Pani czeka już tylko na śmierć i tym podobne rzeczy. Pani chwilkę później wyszła z łazienki ze łzami w oczach i moja mama zaczęła ją pocieszać, no dramat po prostu.
Mówi, że nie potrzebuje psychologa, a wydaje się czasami mądrzejsza od lekarza, wstydzi się nosić perukę, opowiada wszystkim o najmniejszych szczegółach swojej choroby ale nie chce żeby było po niej cokolwiek widać... W dodatku w poczekalni słucha różnych historii i wyłapuje tylko te najgorsze, o nawrotach i tak dalej. Raz szczęśliwa a później w depresji. Ale nikt nie da rady jej przekonać do psychologa. Podobno spotkała nawet taką miłą (chorą) panią psycholog, która powiedziała, że sama po diagnozie pierwsze co zgłosiła się do psychologa.
My z mamą już nie wiemy jak z nią rozmawiać, momentami zachowuje się okropnie, sama chodzi po lekarzach z dobrymi wynikami aby ją utwierdzili w tym, że będzie dobrze a ludziom dookoła podcina skrzydła i mówi takie rzeczy jak tej pani... Po tej historii aż płakać mi się chciało, młoda kobieta, dziecko w podstawówce... Poradzicie coś? My już nie wiemy jak sobie dać z tym radę, jak ją przekonać do psychologa albo chociaż nauczyć, że takie rzeczy zachowuje się dla siebie, zamiast kogoś dołować... :/