Ostatnie odpowiedzi na forum
Hej! Nigdy nie pisałam na forum, nigdy to do mnie nie trafiało, ale teraz chcę się podzielić moimi przemyśleniami. Długo się zastanawiałam czy to zrobić. I podjęłam decyzję. Z góry dzięki za Wasz punkt widzenia:)
Mam 28 lat, życie rozpędzone, a już 3 razy dostałam w twarz. Mam wielką nadzieję, że tym razem po raz ostatni. Wszystko jest niby bardzo wcześnie i jest duża szansa na pozytywne zakończenie, ale mam świadomość, że w tej grze nie ma reguł. Oficjalnie "prawdziwego" raka mam od stycznia. Wcześniej była torbiel graniczna (czyli niby ok) i profilaktyczne usunięcie jednego jajnika. Po obu operacjach w błyskawicznym tempie wracałam do normalnego, intensywnego życia. Przecież badania potwierdzały, że nic we mnie nie siedzi. Szybki powrót do pracy i jakiś wyjazd. Podróżowanie jest dla mnie jak nałóg. I praca też. Po pół roku coś się obudziło, choć teoretycznie nie powinno bo niby nic nie było. Akurat zbiegło się z noworocznym urlopem w ciepłych krajach. Fajnie, że zdążyłam jeszcze skorzystać. Nie wierzę, że zmiana klimatu była przyczyną. Po prostu zbieg okoliczności, bomba wybuchła. A jeśli objawy nasiliły się przez zmianę klimatu to tylko dobrze się stało, bo szybciej to wylazło a nie zżerało niezauważalnie od środka. Generalnie, drugi jajnik i pozostałe organy rodne są czyste, ale coś rozlazło się po otrzewnej - 3 niewielkie ogniska, które dały wodę w brzuchu. Dużo wody, która cholernie męczyła. Wycięli mi jakieś nacieki (nie do końca to wszystko rozumiem i nie chcę się wgłębiać, pozostawiam to lekarzom) i jestem teraz po 3 już chemii. Czuję się rewelacyjnie. Po miesiącu od operacji wróciłam do pracy, a po 2 miesiącach i 2 chemii poleciałam służbowo na krótko i niedaleko i świetnie się bawiłam. Nikt mnie na siłę oczywiście nie wysyłał. To była tylko moja decyzja, skonsultowana z lekarzem, i jak się okazało, psychologicznie najlepsza! Ludzie, z którymi się spotkałam, a którzy nie wiedzieli co się dzieje mówili, że świetnie wyglądam i jak ja to robię:). Czasem miałam wrażanie, że to podchody, żebym coś powiedziała, ale rzeczywiście czułam się świetnie i promieniowało ode mnie szczęście. Szczęście, że mogę tu być. Krępuje mnie tylko peruka. Ciągle mam obsesję, że ją widać, bo trochę widać jeśli ktoś się dobrze przyjrzy więc w miarę możliwości trzymam się w bezpiecznej odległości 1m od ludzi. Robię wszystko, żeby to co się dzieje było maksymalnie niezauważalne dla otoczenia. Oczywiście mam już kolejne plany:)
Na razie jestem po 3 chemii. Teraz będzie tomograf, którego cholernie się boję. To będzie albo radość albo kolejny cios. Jestem tak pozytywnie naładowana teraz, że nie wyobrażam sobie złych informacji. Ale wiem, że one zawsze są prawdopodobne i to nie daje mi spokoju.
Cokolwiek będzie, nie daje mi spokoju jak ułożyć dalsze życie i jak zmienić podejście do życia. Jestem osobą bardzo niezależną, nie toleruję ograniczeń. Jakiekolwiek ograniczenie powoduje, że robię wszystko, żeby je pokonać. Moje życie ułożyłam wg priorytetów praca-podróże. Nigdy nie myślałam poważnie o założeniu rodziny. Świadomość utraty drugiego jajnika mnie nie przeraża, choć wiem jak bardzo jest realna. Przynajmniej na razie tak mi się wydaje, bo może gdy stanie się to faktem obudzą się inne przemyślenia. Wychodzę z założenia, że mogę uszczęśliwić jakieś opuszczone dziecko i je adoptować. Nawet jako samotna kobieta, choć to podobno bardzo trudne, ale jednak prawnie możliwe. Potencjalna utrata możliwości podróżowania nie daje mi spokoju. Nie przyjmuję tego do wiadomości. Tak samo jak co dalej z planami zawodowymi, choć to będzie dużo łatwiej ułożyć. Jest jeszcze tyle miejsc na świecie, które tak bardzo chcę zobaczyć i poczuć. Tyle miałam (mam) planów. Tyle przewodników czeka na półce aż w końcu przyjdzie na nie czas. W miejsca bliższe i dalsze. Nie potrafię usiedzieć na miejscu. Nie wiem jak się tego nauczyć, jak się uspokoić. Czy to naprawdę możliwe, żebym miała już nigdy nie wyłożyć się pod palmą w pełnym słońcu gdy w Polsce środek zimy? Lub czy naprawdę będę musiała poczekać na ten moment kilka lat? Uwielbiam morze i słońce. Czy w zamian za to będę mogła chociaż wyjechać w Alpy na narty? Czy uda mi się jakikolwiek urlop w tym roku? I jak go w ogóle zaplanować? Czy w ostatniej chwili nie będę musiała zrezygnować? Jak przeżyć słoneczne lato nawet tu, na miejscu? Zawsze tak na nie czekałam, a teraz się go boję, że mnie zdołuje. I wiele innych pytań tego typu...
Wiem, w całej perspektywie problemu te pytania są najmniej istotne. Może moje wartości, jakie wykształciłam są głupie i płytkie. Może właśnie spotkała mnie kara za zbyt lekkie podejście do życia? Może wykorzystałam już wszystkie limity szczęścia i Ktoś podjął decyzję, że czas pocierpieć? Może ma mi to dać do myślenia? Może mam coś zmienić? Tylko, że JA NIE CHCĘ NIC ZMIENIAĆ!!! NIE CHCĘ SIĘ ZATRZYMYWAĆ!!! I chcę to krzyczeć całemu światu!!! Tak czy inaczej, właśnie został poważnie naruszony mój poukładany świat. Czy mogę zrobić cokolwiek, żeby nie runął? I jak pogodzić się z tym naruszeniem? Jak się uspokoić?
Cokolwiek dalej się wydarzy, nie żałuję ani jednego ruchu w moim życiu. Nie żałuję żadnej decyzji. Żałuję jedynie, że nie wycisnęłam z życia więcej. Tylko czy w tak krótkim czasie było to możliwe? Chyba nie. Chyba wycisnęłam życie na maxa. I chcę wyciskać je dalej! Na maxa!
Pozdrawiam!
Dziewczyno, Twoje podejście mnie naładowało pozytywną energią! Życzę Ci aby wszystko szybko się skończyło i ułożyło. Ja mam 28 lat, życie rozpędzone, a już 3 razy dostałam w twarz. Mam wielką nadzieję, że tym razem po raz ostatni. Wszystko jest niby bardzo wcześnie i jest duża szansa na pozytywne zakończenie, ale mam świadomość, że w tej grze nie ma reguł. Oficjalnie "prawdziwego" raka mam od stycznia. Wcześniej była torbiel graniczna (czyli niby ok) i profilaktyczne usunięcie jednego jajnika. Po obu operacjach w błyskawicznym tempie wracałam do normalnego, intensywnego życia. Przecież badania potwierdzały, że nic we mnie nie siedzi. Szybki powrót do pracy i jakiś wyjazd. Podróżowanie jest dla mnie jak nałóg. I praca też. Po pół roku coś się obudziło, choć teoretycznie nie powinno bo niby nic nie było. Akurat zbiegło się z noworocznym urlopem w ciepłych krajach. Fajnie, że zdążyłam jeszcze skorzystać. Nie wierzę, że zmiana klimatu była przyczyną. Po prostu zbieg okoliczności, bomba wybuchła. A jeśli objawy nasiliły się przez zmianę klimatu to tylko dobrze się stało, bo szybciej to wylazło a nie zżerało niezauważalnie od środka. Generalnie, drugi jajnik i pozostałe organy rodne są czyste, ale coś rozlazło się po otrzewnej - 3 niewielkie ogniska, które dały wodę w brzuchu. Dużo wody, która cholernie męczyła. Wycięli mi jakieś nacieki (nie do końca to wszystko rozumiem i nie chcę się wgłębiać, pozostawiam to lekarzom) i jestem teraz po 3 już chemii. Czuję się rewelacyjnie. Po miesiącu od operacji wróciłam do pracy, a po 2 miesiącach i 2 chemii poleciałam służbowo na krótko i niedaleko i świetnie się bawiłam. Nikt mnie na siłę oczywiście nie wysyłał. To była tylko moja decyzja, skonsultowana z lekarzem, i jak się okazało, psychologicznie najlepsza! Ludzie, z którymi się spotkałam, a którzy nie wiedzieli co się dzieje mówili, że świetnie wyglądam i jak ja to robię:). Czasem miałam wrażanie, że to podchody, żebym coś powiedziała, ale rzeczywiście czułam się świetnie i promieniowało ode mnie szczęście. Szczęście, że mogę tu być. Krępuje mnie tylko peruka. Ciągle mam obsesję, że ją widać, bo trochę widać jeśli ktoś się dobrze przyjrzy więc w miarę możliwości trzymam się w bezpiecznej odległości 1m od ludzi. Robię wszystko, żeby to co się dzieje było maksymalnie niezauważalne dla otoczenia. Oczywiście mam już kolejne plany:)
Na razie jestem po 3 chemii. Teraz będzie tomograf, którego cholernie się boję. To będzie albo radość albo kolejny cios. Jestem tak pozytywnie naładowana teraz, że nie wyobrażam sobie złych informacji. Ale wiem, że one zawsze są prawdopodobne i to nie daje mi spokoju.
Cokolwiek będzie, nie daje mi spokoju jak ułożyć dalsze życie i jak zmienić podejście do życia. Jestem osobą bardzo niezależną, nie toleruję ograniczeń. Jakiekolwiek ograniczenie powoduje, że robię wszystko, żeby je pokonać. Moje życie ułożyłam wg priorytetów praca-podróże. Nigdy nie myślałam poważnie o założeniu rodziny. Świadomość utraty drugiego jajnika mnie nie przeraża, choć wiem jak bardzo jest realna. Przynajmniej na razie tak mi się wydaje, bo może gdy stanie się to faktem obudzą się inne przemyślenia. Wychodzę z założenia, że mogę uszczęśliwić jakieś opuszczone dziecko i je adoptować. Nawet jako samotna kobieta, choć to podobno bardzo trudne, ale jednak prawnie możliwe. Potencjalna utrata możliwości podróżowania nie daje mi spokoju. Nie przyjmuję tego do wiadomości. Tak samo jak co dalej z planami zawodowymi, choć to będzie dużo łatwiej ułożyć. Jest jeszcze tyle miejsc na świecie, które tak bardzo chcę zobaczyć i poczuć. Tyle miałam (mam) planów. Tyle przewodników czeka na półce aż w końcu przyjdzie na nie czas. W miejsca bliższe i dalsze. Nie potrafię usiedzieć na miejscu. Nie wiem jak się tego nauczyć, jak się uspokoić. Czy to naprawdę możliwe, żebym miała już nigdy nie wyłożyć się pod palmą w pełnym słońcu gdy w Polsce środek zimy? Lub czy naprawdę będę musiała poczekać na ten moment kilka lat? Uwielbiam morze i słońce. Czy w zamian za to będę mogła chociaż wyjechać w Alpy na narty? Czy uda mi się jakikolwiek urlop w tym roku? I jak go w ogóle zaplanować? Czy w ostatniej chwili nie będę musiała zrezygnować? Jak przeżyć słoneczne lato nawet tu, na miejscu? Zawsze tak na nie czekałam, a teraz się go boję, że mnie zdołuje. I wiele innych pytań tego typu...
Wiem, w całej perspektywie problemu te pytania są najmniej istotne. Może moje wartości, jakie wykształciłam są głupie i płytkie. Może właśnie spotkała mnie kara za zbyt lekkie podejście do życia? Może wykorzystałam już wszystkie limity szczęścia i Ktoś podjął decyzję, że czas pocierpieć? Może ma mi to dać do myślenia? Może mam coś zmienić? Tylko, że JA NIE CHCĘ NIC ZMIENIAĆ!!! NIE CHCĘ SIĘ ZATRZYMYWAĆ!!! I chcę to krzyczeć całemu światu!!! Tak czy inaczej, właśnie został poważnie naruszony mój poukładany świat. Czy mogę zrobić cokolwiek, żeby nie runął? I jak pogodzić się z tym naruszeniem? Jak się uspokoić?
Cokolwiek dalej się wydarzy, nie żałuję ani jednego ruchu w moim życiu. Nie żałuję żadnej decyzji. Żałuję jedynie, że nie wycisnęłam z życia więcej. Tylko czy w tak krótkim czasie było to możliwe? Chyba nie. Chyba wycisnęłam życie na maxa. I chcę wyciskać je dalej! Na maxa!
Pozdrawiam!