Witam
Od jakiegoś czasu czytam to forum i szukam pomocy...
W końcu postanowiłam podzielić się z wami historią choroby mojej mamy.
Od kilku lat zmagam się z mamy chorobą. W 2005 rak szyjki macicy, zaleczone radioterapią, w maju 2012 roku wykryto guza na płucu rak drobno komórkowy, biopsja wykazała źe to nowotwór złośliwy, podjęto się usunięcia 3,2 x 1,6, Kolejnym etapem leczenia była chemia jednodniowa, Mama strasznie ją znosiła po chemii dochodziła do siebie ok 2 tyg, a co 3 tyg była następna chemia nie nadążała dojść do siebie, ale była dzielna. po kilku takich chemiach zrobiono kontrolny tomograf przerzut do wątroby 2 ogniska, podano kolejne chemie. Po powrocie z którejś chemii na drugi dzień rano mama dostała udaru, paraliż prawostronny, szybka reakcja, karetka, szybkie leczenie, rehabilitacja mama po 8 dniach w szpitalu wróciła do domu o własnych siłach, na drugi dzień po wypisie szok załamanie bo znów kolejny udar, tym razem został uszkodzony nerw odpowiadający za mowę, problemy z widzeniem, jednak mama się nie poddała choć za drugim razem nie godziła się na szpital w końcu ją namówiłam mówiąc że jedzie tylko na chwilę na badanie, była na mnie zła ale to była konieczność nie mogłam pozwolić aby udar spowodował gorsze spustoszenie w jej ciele. Rehabilitacja zdziałała cuda i mama szybko stała się samodzielna. Niestety po udarach przez 6 miesięcy nie mogła dostawać chemii, więc choroba postępowała. Gdy przyszedł dzień kolejnej wizyty kwiecień 2013r w klinice i po obszernych badaniach, mama została zaproszona na rozmowę z prof. z Poznania, Mama kwalifikowała się na leczenie biologiczne, ponieważ miała już 3 rzuty do wątroby i węzły chłonne. Wiedząc w jakim stanie jest zgodziła się, jeździliśmy z mamą na kolejne chemie do prywatnej kliniki. Po 6 tygodniach i po 2 chemiach zrobiono kontrolny tomograf ogniska zaczęły się zmniejszać, mama choć słaba, cieszyła się!!!... znów powróciła nadzieja, mimo że ciężko jej było przyjmować te chemie ( które lepiej znosiła niż tamte poprzednie) miała gdzieś ten cień nadziei i wiary że będzie lepiej. Kolejne chemie też dawały jakiś efekt zatrzymania choroby ale tylko na krótki czas....Niestety po kolejnej kontrolnej tomografii mama miała kolejne rzuty znów do wątroby - 6 ognisk- i wykryto że ma kolejny rzut na płuco. Zgasł ten promyk nadziei. Klinika zaprzestała leczenia w sierpniu tego roku, ponieważ dalej nie mogli podawać tej chemii skoro choroba postępowała. Czekałam na telefon kiedy mama mogłaby zostać zakwalifikowana do innego leczenia. Zaczęłam działać sama, pojechałam z mamą do zaprzyjaźnionego lekarza, który stwierdził, że nie ma sensu podawać jej kolejnej chemii ponieważ może ją zabić, mama zgodziła się z decyzją tego lekarza, zaprzestała chemii, leczenia szpitalnego. Załamała się kompletnie. Od września jest objęta opieką paliatywną cierpiała miała potworne bóle wątroby, brzucha - plastry przyniosły ulgę, natomiast od prawie 3 miesięcy nie można poradzić nic na wymioty. Leki żadne nie pomagają, tabletki, syropy, czopki,zastrzyki, kroplówki niczym nie można tego zatrzymać. Ma ktoś jakiś pomysł, radę? Mama od 3 miesięcy leży w łóżku, wstaje tylko do toalety, opadła z sił, ciężko już jej jest samodzielnie usiąść. O chodzeniu nie ma mowy, krótki dystans tylko do toalety z drugą osobą owszem, jest bardzo słaba nie mogę patrzeć jak ona się męczy, tak bardzo cierpi... ostatnio mi powiedziała że lepiej by było jakby ktoś ją zabił. Pocieszam ją jak tylko mogę, Nie chce za bardzo rozmawiać, tylko się tuli, je jak kurczak, obniżony poziom żelaza, ale wyniki krwi są dobre jak na jej stan. Wymioty nie są wydalane treścią pokarmową tylko plwociną białą gęstą jakby flegmą, do tego mdłości. Dlaczego nie ma nic na to dziadostwo żeby przestała tak wymiotować??.....Jest jeszcze jakiś sposób? Ktoś mi coś do radzi?