Tyle się napisałam i wcisnęłam backspace...i wszystko wcięło :(
Na szczęście już tatuś przejął kontrolę nad naszą Kluseczką, więc mam dłuższą chwilę i mogę odtworzyc co nieco.
W skrócie więc:
Dzwoniłam i najnowsze wieści są takie, że u mojej ginekolog nawet nie ma możliwości na podanie miejscowego znieczulenia. Poza tym to rutynowe badanie, zawsze robili je ze sprayem i nigdy nikt nie krzyczał, że boli. Tyle usłyszałam, zanim się popłakałam. Mnie już boli na samą myśl. W całej swej łaskawości zaproponowali mi valium...
W szpitalu są zdziwieni jak można to robić bez znieczulenia ale najbliższą wizytę miałabym w połowie stycznia, bo się Święta napatoczyły, więc zalecają zrobić jednak prywatnie w ten wtorek. Mam poprosić ginekolog o dopisanie CITO na moich próbkach przed wysłaniem i wyniki dostanę już w następny czwartek. I to jest jedyna pozytywna informacja...
Tylko, że ja nie dam rady. Mam już kompletnie dość, już nie mam siły na te cyrki...a to dopiero początek :( W tej sytuacji zaczynam żałować, że nie jestem w PL :(
kaa u mojej sadystki (ginekolog) stoi przed fotelem taka luneta do kolposkopii, więc może ta biopsja i łyżeczkowanie są robione na tej samej wizycie razem z kolposkopią? A może chciała zebym zyskała na czasie, bo niestety oczekiwanie na każdą wizytę jest dość długie? A może nie ma potrzeby bo przy pobieraniu cytologii wspomniała mi, że są jakieś zmiany, czyli widać je gołym okiem? Nie mam pojęcia... Im więcej pytam tym mniej wiem. Mam nadzieję, że ginekolog wie co robi... przynajmniej po części. W tej chwili trzęsie mnie na samą myśl o wtorku, więc nie wiem czy się odważę z nią spotkać w ogóle, czy sie poddam po prostu i zaczekam z tym wszystkim do stycznia. Podobno przy pobieraniu wycinków trzeba kaszlnąć i w tym samym momencie jest ciach(!)
Aaaa.... i jeszcze w całej swej bezczelności powiedzieli mi, że jak będzie mnie bolało po, to mogę sobie nawet wziąć paracet!
Jestem w szoku widząc podejście tutejszych medyków w tej sytuacji. Masakra jakaś. Kiedy byłam w ciąży to priorytetem było, żebym się czuła komfortowo psychicznie. Spotkania z psychologami, z położnymi, rozmowy, akupunktura, wszyscy szli mi na ręką, wysłuchiwali moich ocekiwań, udzielali szczegółowych informacji i absolutnie zero stresu. A teraz...zastanawiam się o co w tym wszystkim chodzi, bo kompletnie nie mam żadnego wsparcia, czuję, że blokuje się mi dostęp do informacji (nie mam nawet wglądu w oryginał wyników cytologii - wiem tylko tyle ile mi pani doktor w liście napisała), zbywa się mnie i nie traktuje poważnie.
Sorry dziewczyny, że marudzę, ale jestem niesamowicie rozczarowana podejściem kliniki, z której byłam mega zadowolona przez ponad dwa lata i rozgoryczona na maksa. Jestem w szoku po prostu, moje bojowe nastawienie zabito w zarodku.
Ona30 oczywiście będę jutro myśleć o Tobie i trzymać kciuki! Powodzenia!
Życzę Wam miłego wieczorku dziwczyny. Bardzo, bardzo dziękuję za wsparcie. Jesteście kochane!
Ja chyba naleję sobie lampkę wina skoro Maleńka już śpi...