Dzięki za słowa otuchy:) ja mam wrażenie, że mama się z dnia na dzień gdzieś zapada, w jakieś bardzo odległe miejsce, zaraz po szpitalu miała takie straszne huśtawki emocjonalne, ale to było o tyle lepsze, że zdarzały się jeszcze te dni, gdy coś jej się chciało, była pełna wiary, podekscytowana, namawiała mnie na wyjście na spacer. A teraz nie chce wstać z łóżka, wyjść, rozmawiać, mówi ciągle, że powinnam się zająć swoim życiem, swoim domem, swoją rodziną...ale przecież ONA jest moją rodziną :((( Dodatkowo ostatnio naprawdę się źle czuje bo dokucza jej to cholerne POChP, dusi się strasznie, a pulmonolog dopiero za tydzień (oczywiście prywatnie, bo na NFZ to we wrześniu). Internista przepisał leki na uspokojenie, bo każda moja próba rozmowy o chorobie kończyła się atakiem histerii, ale nie przepisał klasycznych antydepresantów, mama prawie nie sypia, leki nasenne nie działają, a to wszystko chyba potęguje jej fatalny stan. Liczyłam, że po rozmowie z profesorem onkologii mama spojrzy na to wszystko innym okiem, że on wyjaśni jej, że zawsze warto walczyć, że zawsze jest nadzieja, ....bo przecież jest. Ale na razie do 10 lipca będę dalej " robić pajacyki, tańczyć, recytować, piosenki śpiewać" aby choć na chwilę wywołać uśmiech na Jej twarzy i ujrzeć choć ślad błysku w oku. Podziwiam Was wszystkich, za siłę, odwagę i chęć, by jeszcze doradzać innym i wspierać na duchu. Całuję.