monikaleslaw,

od 2021-09-23

ilość postów: 1

Ostatnie odpowiedzi na forum

Pierwotny HCC - rak wątrobowokomórkowy

1 rok temu

Znów przeglądam internet w poszukiwaniu odpowiedzi na trudne pytania. Minęło 11 mcy. Nadal walczymy. Jest coraz gorzej. Fizycznie i psychicznie. Mąź bardzo schudł, wodobrzusze jest ogromne i szybko nawracające. Ostatnio od nakłucIa płyn wrócił po 10 dniach. Pachnie cały, ma duszności, porusza się jedynie pomiędzy pokojem a wc , broni tej resztki samodzielności. Przeraziły mnie ataki słownej agresji, pobudzenie, nerwowość. Nikt nie uprzedził źe mogą wystąpić. Fachowo nazywa się to encefalopatia wątroby. Wywala świat opiekuna do góry nogami i pacjenta też,  bo nie rozumie skąd się to bierze i jak zapobiegać. Każdy ranek przynosi nowe niezbyt miłe zdarzenia. Podskórne wyborczyny. Wymioty, brak apetytu, osłabienie, krew w stolca,  krwawienia z nosa, krwawe podbiegnięcia w jamie ustnej, zapalenie prącia, opuchlizna, sine wnętrze dłoni i stóp, duszności, nerwowość, bezradność, bezsilność. Jako opiekunowi nie jest mi łatwo.Niby rozumiem źe to choroba ale słów nie można wywalić z głowy.Ostatnio miesiąc w szpitalu codziennie telefon x 3 co drugi dzień odwiedziny z synem rzecz jasna bo nie zamknę go samego na kilka godzin w domu. Ten pobyt stanowił próbę, której nie zdałam. Po kolejnym pełnym gniewu, źalu i pretensji telefonie rozłączyłam połączenie, wygrał gniew nad rozsądkiem. Następnego dnia pojechałam milczący mąź, obrażony, zanurzony we własnym gniewie. Wyszłam i za dwa dni wróciłam. Gniew minął bo ma tylko mnie. Tylko ja dobrowolnie trwam. Z rodziny nieco wymuszenie pojechała do szpitala szwagier ka.  Smutny fakt posiadania licznej rodziny która ma go w głębokim poważaniu. Teraz wspieram się antydepresantami, kiedy już jestem na granicy wytrzymałości. Nie chcę się od tego cholestwa uzaleźnić. Ostatnio mąź stwierdził, źeby lepiej byłoby dla wszystkich gdyby , jak się wyraził , w końcu zdechł. O psychologu nie ma mowy. Nie potrzebuję,  jest dobrze. Planuje wyjazd rodzinny do Częstochowy, zabrałabym go ale boję się jak przytrzyma kilka godzin jazdy. Sytuacja przebywania z nieletnim  autystą  i śmiertelnie chorym mężem 500 km od domu nie jest komfortowa. Bezsilność czuje. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że guzy się zmniejszyły a choroba nadal go niszczy, dzień po dniu. I nie da się oswoić myśli o umieraniu. Nie da się przygotować. Dostajemy tyle cierpienia ile możemy unieść a każde ma być lekcją, doskonaleniem siebie. Co za banany.  Czego ma mnie ta kolejna bezsensowna śmierć nauczyć? Matka, teść , szwagier, szwagierka i jej mąź, ojciec, brat. Czego ich śmierć ma mnie nauczy,  w czym umocnić. Nie rozumiem.Patrzę każdego dnia, na mojego męźa, wychodzę z domu wtedy kiedy jest to absolutnie konieczne i bardzo szybko wracam. Nie ma odpowiedzi na kłębiące się w głowie pytania. A jeszcze syn, który po za mną nie będzie miał nikogo. Jest w tym wszystkim ukryty sens ale ciężko mi go zauważyć.  Życie toczy się nadal a każdy  dzień jest jak ruletka