Ostatnie odpowiedzi na forum
Dzięki dziewczyny za ciepłe słowa. 10 dni od operacji, zdjęty wreszcie opatrunek i czuje się niepokojąco dobrze, nie myślę (prawie) w ogóle o chorobie (aż nie wiem czy nie zaczęłam za lekko do tematu podchodzić - poziom stresu aktualnie jest nieporównywalny z tym zaraz po diagnozie). Szyja trochę opuchnięta w miejscu cięcia, połykam pochylając głowę, bo tak mi łatwiej; blizna na 11 cm, ale nie wygląda tragicznie (mogę mieć i 7 takich, żeby tylko dalsze leczenie przebiegło sprawnie i bez nieprzyjemnych niespodzianek). Chodzę codziennie od wyjścia ze szpitala na spacerki, zasłaniam szyję hustami, żeby się nie opalała i generalnie odpoczywam od pracy (miesiąc urlopu od roboty, kiedy można spać do oporu, to nie ukrywajmy przyjemna nagroda po zabiegu. Czekam cierpliwie na wyniki badań mojej biednej tarczycy, podobno może to trwać nawet 3 tygodnie.
Monika szczerze wątpię, żeby rak miał cokolwiek wspólnego ze skłonnością do torbieli. Prawdę mówiąc, to nie znam dziewczyny, która żadnych torbieli by nie miała - jak nie piersi to jajnik, jak nie jajnik to nerka, jak nie nerka to szyszynka itd. Miałam usuwaną całą tarczycę i najbliższe węzły, co jest raczej standardem przy brodawkowatym. Anulka dzięki za tip o poście Karoliols - pewnie będę się jeszcze dopytywała przed samym jodowaniem, na razie dla mnie to jakaś abstrakcyjnie odległa przyszłość ;)
Pinkbow - serdeczne współczucia, niezły pech... ale może już wyczerpałaś pulę nieszczęść i teraz musi być coraz lepiej! Wszystkie hodowałyśmy raka przez wiele lat i jako że to brodawkowaty to spokojnie poczeka jak się noga zreperuje, ale nie dziwię się że się frustrujesz w takiej sytuacji :(
Jak pytałam mojego chirurga o przerzuty na węzły, to powiedział, że nie ma takiej opcji i tego sie trzymam. Wręcz odniosłam wrażenie że się zbulwersował, że o takie głupoty pytam.
Gratki dla wszystkich świeżych mam (i ciężarówek) i babć. Ja mam 32 lata, nie lubię dzieci i nigdy własnych nie planowałam... ale teraz po takich doświadczeniach może zrewiduje swoje poglądy, skoro polecacie haha... A tak mówiąc serio to ja sobie nie wyobrażam jaki to musi być stres choroba u dziecka, domyślam się że o wiele gorszy niż przy własnych dolegliwościach. Nie wiem jak wy się świadomie decydujecie na taki stres do końca życia (nie pisze tego z przekąsem tylko podziwem :))
Bogosia jak tam biopsja, bo z Twoich opisów wcale nie wynika, że to musi być rak... a już na pewno nie anaplastyczny. Anaplastyczny chyba jest bardzo inny od pozostałych już na usg i dotyka osób w podeszłym wieku. Chociaż ja sama jak usłyszałam, że brodawkowaty to się niezwykle ucieszyłam (sytuacja dość zabawna jak słyszysz "Ma pani raka brodawkowatego" a ty banan na twarzy jakbyś wygrała w totka, a potem uwaga endokrynologa "Chyba Pani to dobrze znosi" :D).
Hej kobitki, dzisiaj (technicznie rzecz biorąc wczoraj) mnie wypuścili - o 7.30 w poniedziałek byłam w szpitalu i po 12 w piątek wyszłam, czyli scenariusz na który bardzo liczyłam. W poniedziałek generalnie nieco jak na wczasach. Zrobili mi rtg, ekg, badanie laryngologiczne (nieprzyjemne i wynikało z niego że powinno mnie gardło boleć, a nie bolało), pobranie krwi, wywiad (jako że byłam na Banacha to bardzo wnikliwy wywiad przeprowadzali studenci, z czego mieli być potem rozliczeni, zabrali też moje wszystkie wyniki, które miałam mieć ze sobą w szpitalu), wieczorem rozmowa z anestezjologiem. Niestety oddział akurat nieodnowiony, ale nie miało to dla mnie większego znaczenia... Za to kaloryfery grzały na maksa cały czas - masakra, nie zamykałam okna przez cały pobyt w szpitalu. Pierwszego dnia zaliczyłam 3 opierdziele od mojego chirurga prowadzącego (świetny start). Że 7.30 a mnie jeszcze nie ma (a byłam super punktualnie), że szlajam się po oddziale, jak mnie na badania wołają (zawinione; poszłam do mojego endokrynologa się zameldować, zamiast grzecznie siedzieć w pokoju), za suplementy (za to obrywało mi się już każdego dnia do dzisiaj włącznie, nawet mam o tym pogrubioną czcionką na wypisie :D Jak chirurg zobaczył, że suplementuję kelp z selenem na hashimoto to mało apopleksji nie dostał. Chyba nie jest zwolennikiem alternatywnych metod leczenia :P o diecie już nawet nie wspominałam...). W każdym razie, jako że studenci świetnie się spisali i udało im się mnie trafnie zdiagnozować ;) zaplanowano operację na dzień kolejny. Dostałam jakąś śmieszną tabletkę na noc i zabrali mnie na, jak to łądnie określacie, rżnięcie około 12 dnia kolejnego. Przed 11 łyknęłam "głupiego jasia", ale prawdę mówiąc, żadnej reakcji nie poczułam. Na sali operacyjnej całkiem sympatycznie (0 stresu), kilka osób mi się przedstawiło (do góry nogami), przy okazji obejrzeli mi moją gulę na łopatce, do której coś przyklejali (dobrze wiedzieć, że to tylko tłuszczak jakiś i nie ma co się przejmować), założyli wenflon, posłuchałam sobie radia i o kulinarnych osiągnięciach któregoś z lekarzy... jak wszyscy byli gotowi to przyłożyli mi maskę do twarzy i odpłynęłam w sekundę. Dalej nie jestem na 100% pewna co się działo. Z pooperacyjnej z wielkimi szczegółami pamiętam sufit nad sobą (bez szału), lekarz się chyba mnie zapytał jak się czuję, ja zapytałam jak poszło i chyba odpowiedział że dobrze, że operacja trwała 2 godziny (ale to mogło mi się równie dobrze przyśnić, nastawiałam się na ok. 4 godziny) i kazał mi powiedzieć jakieś słowo, chyba z dużą ilością "r" w środku (też mogło mi się przyśnić i chyba był to traktor :P). W każdym razie wszystko ok i chirurg się oddalił. Na pewno byłam podłączona do jakiś sprzętów, co pewien czas automatycznie mi coś mierzyło ciśnienie. Pielęgniarka spytała jak oceniam ból, to chojrak śmiało rzuciłam 6,5! a potem myślałam, że zejdę z bólu, ale jako że świetnie mówiłam "traktor" to donośne "przepraszam" i wymach ręką też mi wyszły, więc zmieniłam zeznanie i poprosiłam o przeciwbólowe. Po morfince od razu życie zrobiło się o niebo lepsze i poszłam spać. Wyobrażałam sobie salę pooperacyjną, że to takie ciche miejsce gdzie się wypoczywa, dochodzi do siebie, rodem z amerykańskich filmów... a tam jak na lotnisku (podobno tam 21 operacji na raz jest granych). W każdym razie pomijając milion pytań kolejnych Pań jak się czuje, potem skądś padło moje nazwisko i chciałam wstawać i maszerować, ale to chyba nie tak działa! ;) Zabrali mnie z sali, poodklejali od jakiś kabelków i ruchem wężowym przedostałam się na swoje łóżko i wio na salę ogólną, gdzie byłam po 16. Generalnie wszytsko miałam w nosie, bo smacznie mi się spało. Cały dzień po operacji to jest raczej odjechany. Miałam jeden cel - wysikać się (i chyba żartują sobie jak myślą, że zrobię to na kaczkę, nóżek nie ucięli) i ewentualnie zakomunikować światu, że żyję. Następny dzień taki nijaki, 15 min myśle że jest super i jestem zdrowa jak koń i w zasadzie to ja już mogę wychodzić, a potem te 15 min odsypiałam 2 godziny :D Tak byłam sklejona że nie mogłam się wyprostować normalnie, więc w kolejną noc bania mnie tak bolała, że spać nie mogłam, ale nie ma co się przejmować - miłe panie mają tam proszeczki na wszystko! W czwartek już było dużo lepiej, można normalnie jeść i funkcjonować. Ja myłam się codziennie i jeść mogłam w dzień po operacji. Na początku z przełykaniem są problemy jak przy chorobie gardła, nadal nie przełyka mi się idealnie, ale to czasowe i zdziwiłabym się jakby nie było dyskomfortu żadnego. Dreny miałam zdjęte w czwartek (fuj) - nic nie bolało a szwy w piątek w samego rana. Ogólnie jak chodzi o ból to na prawde nie ma czym się przejmować. W czwartek dostałam okres i bardziej mnie brzuch bolał niż szyja. Najbardziej bolesne są te $%@^!#&^ taśmy do opatrunków, to dopiero narzędzia tortur :D Jak jesteś chłopem z owłosioną klatą to moje kondolencje. Cały czas pobytu w szpitalu czułam się super zaopiekowana. Panie pielęgniarki po operacji przychodzą co chwila sprawdzić czy wszystko ok i czy nic nie potrzeba. Tabuny lekarzy, studentów, pielęgniarek, salowych przetarczają się przez pokoje każdego dnia. Nie miałam żadnych powikłań, których się obawiałam - oddycham, mówię, przytarczyce działają. Z ciekawostek chirurg powiedział, że po zdjęciu opatrunku (w środę mam zdjąć) ranę należy normalnie myć zwykłym mydłem i używać swojego zwykłego kremu - nie żadnego szarego mydła i specjalnych kosmetyków (oczywiście zdążyłam już kupić już xx różnych super ekologicznych antybakteryjnych mydełek...).Teraz czekam na wyniki, które podobno mogą być w przyszłym tygodniu albo i nawet za 3 - zadzwoni do mnie chirurg i będziemy się umawiać na jod w centrum onkologii (może mi przy okazji odświeżycie pamięć kto tu na forum opisywał swój pobyt na jodzie w Warszawie). Dostałam dawkę 100 tyroksyny na razie (dotychczas brałam 75), pewnie docelowo będzie 2 razy większa. Miesiąc zwolnienia (chirurg powiedział, że bez problemu przedłuży, ale jak to praca biurowa to powinnam móc po miesiącu spokojnie wrócić jak chcę). Rozpisałam się pewnie niepotrzebnie, ale może jakieś informacje przydadzą się komuś kto, podobnie jak ja, idzie na operację pierwszy raz w życiu. Mona, Pinkbow, Ewka dzięki za słowa wsparcia :) Monika82 ja mam torbiele w piersiach i pewnie na jajniku (jestem akurat przed usg dowcipnym więc się zaraz okaże) i kto wie gdzie jeszcze. Nie sądzę, żeby to miało za wiele wspólnego z rakiem brodawkowatym... Za to przy hashi to podobno normalne, trzeba obserwować i tyle. W zeszłym roku miałam 9 torbieli w piersiach, w tym 3 i mam cichą nadzieję, że po pozbycie się zapalenia tarczycy może jeszcze poprawi sytuację :)
Ważne żeby przy prześwietleniu osłonili też szyję, a nie tylko klatkę piersiową jak to się zazwyczaj robi (informacja z netu; mi na pewno rok temu, jak miałam wyrywane 4 zęby mądrości rosnące poziomo, szyi do pantomogramu nie zasłaniali i teraz żałuję ;)). Mona serdecznie dziękuję za Twoją budującą historię i zrozumienie :) I trzymamy kciuki za wyniki syna! A ja już jutro do szpitala... ;(
Postękam sobie trochę, jak pozwolicie (w domu nie mogę się wygadać żeby innych nie denerwować bez sensu). W poniedziałek do szpitala i powiem Wam, że po okresie względnego spokoju i dobrego samopoczucia zaczyna mnie stres powoli dopadać :) Oczywiście przeczytałam już całe internety faktów nt. tego co może się nie udać (bardzo rozsądnie - nie polecam). Boję się przede wszystkim przerzutów, że nie zadziała odpowiednio narkoza, że zostaną uszkodzone oba nerwy krtaniowe, że zostaną trwale uszkodzone przytarczyce… W skrócie, że idę do szpitala jako sprawna osoba a wyjdę jako kaleka :( Skoro już raz wylosowałam super rzadką chorobę to czemu mam nie wylosować jakiegoś super rzadkiego powikłania? :( Do tego na bank dostanę okres akurat na szpital (chirurg przez telefon mi powiedział „przecież to nie choroba”, ale nie sądzę żeby mnie pokroili w czasie okresu jak ósemki nawet wyrwać nie chcieli…). Ponadto nigdy dotychczas w szpitalu nie leżałam, więc to zupełnie nowe doświadczenie. Leżał ktoś z Was na Banacha? Jeszcze się pochwalę, że okazji nadchodzących atrakcji obcięłam moje włosy do połowy tyłka zanim mi same wypadną (tfu tfu odpukać) zgodnie z opisywanymi przez wiele z Was niedogodnościami leczenia (i oczywiście przekazałam na fundację). Trzymajcie się ciepło!
do skasowania (zostały puste posty po mojej walce z forum, które najwyraźniej źle znosi znaki mniejszości i zbyt dużą liczbę nawiasów)
do skasowania (zostały puste posty po mojej walce z forum, które najwyraźniej źle znosi znaki mniejszości i zbyt dużą liczbę nawiasów)
a się "pochwalę" co u mnie, bo tu (w odróżnieniu od towarzystwa nietarczycowego w rl) zrozumiecie o czym mówie! :)
Dzisiaj drugie szczepienie na WZW i mam wreszcie termin przyjęcia do szpitala: 08.05! Mamy konkret! Badania w porządku: przeciwciała Anty TG 99,3 przy normie poniżej 115 i Kalcytonina poniżej 2,0 niewykrywalna (za to 4 godziny w stresie w poczekalni u endo, kobitki się mało nie pozabijały... a ja cierpliwie przyszłam jako jedna z pierwszych i wyszłam jako jedna z ostatnich. musze poćwiczyć przychodnianą asertywność). Małe sukcesy po tygodniach dołków :)
I jeszcze podzielę się (niestosowną?) refleksją... Przy okazji wypadły mi niezwiązane z naszą przypadłością wizyty u lekarzy, i powiem wam że hasło "rak" czyni cuda... od razu lekarz wynurza się zza kartek/komputera/telefonu i 100% uwagi, dostaje od ręki skierowania na wszytsko - niesamowite ;) Ciekawe co jeszcze da się załatwić "na raka" :P
Co rano zjadam kilka (5-10, jak mi się weźmie) pestek moreli od ponad roku (niby "na torbiele" w piersiach)... w między czasie dostałam raka tarczycy ;) Do tematu podchodzę sceptycznie. Pewnie jak wkrótce przejdę na jakąś sensowną dietę na hashi to zrezygnuje z nasion i pestek, w tym tych morelowych, zobaczymy. Przy okazji życzę Państwu pogodnych, spokojnych i zdrowych świąt! :)
Hejeczka, pytanie kolejne, a propos witamin. Czy słyszeliście (założę jednak, że jacyś faceci też nas odwiedzają :P) o ograniczeniach żywieniowych wskazanych przy raku tarczycy? Nie chodzi mi o dietę po wycięciu tarczycy czy przy innych schorzeniach tarczycowych, ale zalecenia stricte związane z rakiem. Przykładowo przy hashimoto suplementuję żelazo i witaminy z grupy B, w tym B12, a gdzieś w internetach przeczytałam że nie jest to wskazane przy nowotworach. Macie może jakieś doświadczenie / wiedzę w tym temacie?
Dzięki za odpowiedzi. Będę się psychicznie nastawiała na scenariusze optymistyczne, opisywane przez Andy, Ewkę i Anulkę :)
Nie wiem co u mnie będzie z tym zwolnieniem, bo moja lekarka pierwszego kontaktu nie lubi zwolnień wystawiać. Jakiś czas temu musiałam dymać do pracy z gorączką 30 stopni, a lekarka kazała pić sok z buraka i się nie rozczulać ;)
Wreszcie uregulowały mi się okresy po paru latach męczenia (28 dni kolejny raz z rzędu! zakładam że dzięki ustaleniu dobrej dawki hormonów i wyjściu z anemii), a teraz znowu się wszystko zepsuje ;(
Teraz mam stresa, że źle wyjdzie kalcytonina ;( Chociaż staram się o tym wszytskim nie myśleć... mogło być w końcu (dużo) gorzej (tfu tfu odpukać) :)