od 2019-03-19
ilość postów: 8
Martyna90, dziś już jestem bogatsza o tę wiedzę, żałuję że nie wiedziałam tego w dniu rozpoznania. Nie mogę sobie darować, że wolałam uwierzyć, że wszystko jest w porządku niż poczytać trochę i zacząć działać. Czasu nie cofne, mam tylko nadzieję, że nie jest za późno.
Kaa, jesteś niezastąpiona. Niby wiem o tym wszystkim, tłumaczę sobie, że bóle które mam mogą być od niedoleczonego pęcherza, z którym miałam kilka problemów w tym roku, z drugiej strony mogą być związane z rakiem szyjki macicy prawda? Nie chcę się zadręczać, wiem że masz rację, mój lekarz również, nie powinnam się nakręcać tylko ŻYĆ. Ale gdzieś tam z tyłu głowy cały czas odzywa się ten głosik.
Swoją drogą obydwie cytologie (tą dzisiejszą i tą sprzed dwóch tygodni) miałam pobieraną szczoteczką, tego jestem pewna. Pierwszy raz miałam cytologię pobieraną w ten sposób, dlatego też obstawiam, że zeszłoroczna cytologia, której wynik tak mnie uspokoił, była pobierana tym zniesławionym wacikiem, a co za tym idzie - wynik mógł być nieprawidłowy.
No nic, muszę znaleźć sobie zajęcie na ten 20 dni i cierpliwie czekać, czasu nie cofnę, nic nie zmienię.
Kaa, Agnieszka76, za każdym razem będę Wam dziękować za Waszą obecność. Mój partner jako jedyny wie o wszystkim i wspiera mnie jak może, ale to Wy rozumiecie najlepiej. Dziękuję.
Kaa, cytologia była płatna, gdyż pan w "cenie" swojej wizyty ma konsultacje ginekologiczną. Za cytologię, usg piersi i badanie na posiew musiałam dopłacić. Najlepsze jest to, że w sumie to chyba pieniądze wyrzucone w błoto, bo ani wynik cytologii, ani wynik posiewu nie wykazał zupełnie nic. Mam wrażenie, że los ze mnie szydzi.
Agnieszka76, wstyd mi strasznie, ale nie dość, że łzy mi poleciały w gabinecie, to jeszcze wypsnęło się przekleństwo, z bezsilności. Tak jak mówiła Kaa, pobrany wymaz nie nadawał się do oceny, mój ginekolog zastanawia się jedynie co było przyczyną, gdyż nie ma żadnej informacji. Być może infekcja intymna, na którą byłam wtedy leczona? Ale chyba powinna być wtedy jakaś informacja...
W ogóle dzisiaj mój specjalista zaczął się zastanawiać, co patomorfolog miał na myśli wpisując w rozpoznaniu moich wycinków sprzed dwóch lat po prostu "HSIL", żadnego CIN, nic. Mówił, że HSIL to wynik cytologii, wycinki powinny dać już rozpoznanie. Głupieję, naprawdę. Cały czas mnie pociesza, że najgorsze co mi może grozić to konizacja, ale ja cały czas myślę o tych dwóch latach, które minęły od tego rozpoznania i objawach jakie teraz mi dokuczają i po prostu nie chce mi się wierzyć.
Zostałam ze swoimi upławami, bólami podbrzusza i pachwin. Mam nadzieję, że dziś pobrana cytologia w końcu będzie odpowiednia do oceny. 2,5 tygodnia czekałam, pełna nerwów, obaw i teraz znów to samo. A czas leci.
Kaa, byłam po wynik, ale kompletnie nie wiem co o nim myśleć. Cytologia została wykonana, przez specjalistę, z którym nie chciałabym się już spotkać, za 2 godziny jestem umówiona u 'swojego' lekarza, może on coś powie więcej.
A więc moja cytologia, która kosztowała mnie łącznie z wizytą nie mało, nie wspomnę o kiepskiej atmosferze w gabinecie i dwóch i pół tygodnia czekania ma wynik: rozmaz niediagnostyczny A2a, eB1.
Kaa, Agnieszka76, dziękuję z całego serca. Czytając wiele historii na tym forum byłam przekonana, że dostanę od Was to czego najbardziej teraz potrzebuję - wsparcie, słowa otuchy, empatię, bez zbędnej oceny moich poprzednich decyzji.
Kaa, w głowie mi się to nie mieści. Rozumiem, że lekarze nie mogą zbyt emocjonalnie podchodzić do pacjentów, ale na Litość Boską, jesteśmy ludźmi. Przykro mi, że akurat w tak ciężkim dla siebie okresie musiałaś trafić na specjalistę tak kompletnie pozbawionego uczuć. Podziwiam, że teraz potrafisz patrzeć na to wszystko tak optymistycznie.
Agnieszka76, jesteś silną, twardą kobietą. Nieraz wygrałaś z przeciwnościami losu, wierzę że uda Ci się po raz kolejny i kolejny. Trzymam kciuki, jestem z Tobą!
Dziękuję dziewczyny, że jesteście, naprawdę. Nie wiem czy zdajecie sobie sprawę jak wiele to dla mnie znaczy, jak poprawia samopoczucie i jak bardzo buduje chęć walki.
Dziś, najpóźniej jutro mam mieć wyniki cytologii. Odezwę się.
Strasznie, strasznie przepraszam za tak długi post, nie sądziłam, że aż tyle tego. Pewnie na telefonie ciężko to ogarnąć..
Najmocniej przepraszam raz jeszcze.
Witam Dziewczęta!
Od dłuższego czasu tu zaglądam, czytuję. Zagłębiłam się w kilka Waszych historii, głównie kaa i agnieszka76 i bardzo Wam gratuluję wygranej! Zarówno Wam jak i reszcie, która wygrała lub wytrwale walczy, trzymam kciuki i jestem z Wami całym sercem!
Chciałabym opowiedzieć Wam swoją historię, nim zwariuję. Z góry przepraszam jeśli będzie zbyt długa, postaram się streścić jak najkrócej.
Dwa lata temu otrzymałam zły wynik cytologii, później kolposkopia, wycinek do badań i mamy HSIL. I pewnie wszystko byłoby cudownie gdyby nie to, że zaufałam chyba złej osobie. Mój lekarz prowadzący stwierdził, że wystarczą kontrolne cytologie. Skonsultowałam to z innym lekarzem z mojej przychodni, stwierdził że owszem kontrolne cytologie, ewentualnie zabieg konizacji szyjki. I na tym się skończyło, bo kontrolne cytologie wychodziły dobrze (pominę oczywiście fakt, że były aż dwie, bo non stop walczyłam z nawracającymi infekcjami intymnymi, więc wg lekarza pobieranie cytologii w taki momencie nie było sensu). I tak właśnie minęło dwa lata.
W zeszłym miesiącu po raz pierwszy miałam krwawienie w połowie cyklu, na początku pomyślałam, że to krwawienie okołoowulacyjne, gdyż towarzyszył mu ból podbrzusza i ból piersi. Choć zaznaczam że nigdy wcześniej takiego krwawienia nie miałam. W międzyczasie kilka zapaleń pęcherza na zmianę z infekcjami intymnymi. Krwawienie, pęcherz, infekcje. Powoli zaczęłam wszystko sklejać w całość, z dnia na dzień wróciłam do Polski. Po tygodniu udało mi się zrobić cytologię, u trzeciego ginekologa, którego zdążyłam już odwiedzić (wszędzie to samo "bez sensu pobierać cytologię gdy jest infekcja, przeleczymy to zrobimy"). Drugi tydzień na tę cytologię czekam. Nie wspomnę o tym, że od momentu zrobienia cytologii przynajmniej raz, dwa razy w ciągu dnia odczuwam dyskomfort w podbrzuszu, tak jakby uczucie ciągnięcia, ból pachwin promieniujący przez uda oraz ból lędźwi.
Trafiłam na lekarza "z sercem", pierwszy, który mnie nie olał, zrobił wszystkie badania, potraktowa.l mnie jak człowieka. Twierdzi on, że "gołym okiem" (usg, badanie dopochwowe) nie widzi żadnych zmian, więc objawy o których mówię nie mogą być stadium zaawansowanym raka, muszą dotyczyć czegoś innego i żebym się nie martwiła, bo nie wierzy, żeby w dwa lata (!) nastąpił taki progress choroby, ale wiadomo. Dopóki byłam w gabinecie wierzyłam, z każdym dniem widzę coraz czarniejszy scenariusz.
Najgorsze jest to, że jedyna osoba jaką mogę winić za cały ten stan, to ja sama. Gdybym choć trochę, wtedy, te dwa lata temu, poczytała o raku szyjki macicy może byłabym dziś w innym miejscu. Ale po śmierci taty na nowotwór i po tym jak moja mama nowotwór pokonała chciałam wierzyć, że te kontrole wystarczą, że mnie to nie dotyczy.
Mam tylko nadzieję, że przez swoją głupotę i ignorancję nie straciłam jeszcze szansy.
Wiem jak tragicznie brzmi mój post, ale pomimo tego jak fatalnie czuje się moja psychika (Wy na pewno to rozumiecie), nie tracę nadziei.
Pozdrawiam Was serdecznie i ściskam mocno! Będę zaglądać i kibicować wszystkim w walce.