Chcę żyć a moje życie diametralnie sie zmieniło w 2004r...tyrafiłam na onkologię w Gliwicach z guzkiem który miał być łatwy do usunięcia,,po kilku dniach usłyszałam''MA PANI RAKA I BEDZIMY AMPUTOWAĆ UCHO''...odwróciłam sie plecami do świty lekarzy i zaczęłam płakać jak dziecko.Nowotwór złośliwy jak się okazało,naciekający skórę ucha i ucho środkowe,,,,na dwa tygodnie poszłam do domu bo rak był tak nietypowy ze nie wiedzieli jak sie za mnie zabrać,,,Po dwóch tygodniach wrociłam do szpiatala,kolejne badania i przygotowania do rozległej operacji trwającej 9 godzin,ogolili mi głowe,amputowali mi ucho,wypatroszyli głowe z ucha wew.pobrali mięsień z pleców do przeszczepu i skóre z uda do przeszczepu,,powtykali dreny gdzie sie dało,zabanazowali jak mumie i trafilam na OIOM...pamietam jak przez mgłę,męża,rodziców i najwyrazniejsze wspomnienie z pierwszej doby po,,to fala zimna i słabośći,,,potem wbiegających lekarzy i anestezjologa wiązącego defibrylator,,wtedy pierwszy raz pomyślałam-''to koniec''........dalej nie pamietam już nicObudziłam sie znów na OIOM-e,,wytlumaczyli mi że pękły szycia w moich plecach i miałam krwotok wewnętrzny,,potem znów długa luka w pamięci,,,Przyszły kolejne dni na leżaco,na ogólnej sali,powiedzmy silniejsza,ale leżąca zaczynałam myślec że wyrwałam sie ze szpon śmierci dwa razy w ciągu jednej doby!Dziękowałam bogu za mojego ANIOLA STROZA i na myśli mam mojego onkologa,cudownego lekarza z Gliwickiego szpitala,wspaniałego czlowieka dla ktorego nie byłam statystyczna chorą tylko chorym czlowiekiem-mowił mi często-Słoneczko..Po tygodniu pierwsza próba wstawania z łózka,a dla poprawy nastroju Tofifi wciskane przez uchylone usta ktore z bolu i opuchlizny nie chcialy sie otwierać.Jakież było moje szczęście kiedy sama przeszlam trzy kroki podpierając sie na rehabilitantce,,,środa,czawrtek,,,,robiłam juz po 10 kroków...piatek sama doszłam do gabinetu na rehabilitację twarzy,bo uszkodzony został nerw twarzowy i poł twarzy było sparaliżowane,,potem o własnych siłach szłam już do zabiegowego na zmiane opatrunków na głowie,plecach,nodze,czyszczenie otworów w ciele po drenach...Mineły dwa tygodnie a ja nadal nie wiedziałm swojej głowy bez opatrunku,,bałam sie panicznie swojego odbicia w lustrze,do smutku wystarczał widok wykrzywionej twarzy....Nadszedł dzień powrotu do domu.Ogromna radosc!Przyjechał mój kochany mąz i rodzice bez których nie wyobrażam sobie tej walki,przywiezli ogromny tort dla mojego ANIOLA STROZA,ktory zegnajac mnie sciskał mi rekę ze łzami w oczach zycząc zdrówka.Przywieżli też  moje ulubione spodnie na powrót do domu,Nareszcie gotowa do wyjścia! Wychodziłam niosąc spodnie z jednej strony w ręce,zwyczajnie mi spadały,,ważyłam 45kg,miałam łysą głowe z zaklejona w niej dziurą ,wykrzywiona twarz,sączki w miejscach po drenach,obolałe plecy,napuchnieta po przeszczepie noge i z usmiechem na twarzy jechałam do domu!!Dopiero tam pierwszy raz odwazyłam sie spojrzec w lustro kiedy mąz zmieniał opatrunek,zawsze to on to robił,opiekował sie mną najcudniej jak potrafił!Kiedy stanęłam przed lustrem zaczełam wyć,wygładałam koszmarnie co nie pomagało w powrocie do formy psychicznej,ale nie poddawałam sie......Mijały tygodzie,włosy zaczeły odrastac,twarz znów wygladała jak dawniej,dzieki rehabilitacji paraliz ustąpił,przybierałam na wadze,plecy sie zagoiły pozostawiajac20 centymetrowa bliznę,udo sie zagoliło również zostawiając prostokątna bliznę po pobraniu skóry.Czekały mnie jeszce długie naświetlania ale to był już jak dla mnie i na wtedy drobiazg,formalnoc.Wszystko wracało do normy,wszystko poza psychiką.Strach że znow cos sie moze stac był wszechobecny,potem doszly dolegliwości związane z uszkodzeniem błednika-narządu rownowagi w uchu,dolegliwosci ktore obnizyły moj komfort życia do dzisiaj,bole i zawroty głowy,zasłabnięcia a co za tym idzie paniczny strach o siebie który często daje o sobie znać..Tak przeżyłam moją podróz do bram piekła,nie poddałam się,nie odpuściłam ani na chwile chociaż często miewam poczucie beznadziei i chociaz ten moj krzyz niosę do dzisiaj,czuję że zdjęto z niego ogromny ciężar jakim była choroba,ale krzyż został,choroba mnie okaleczyła i spowodowała trwałe uszkodzenia które będą dawać dolegliwości do końca życia ale ZYJE..NIE UMARLAM..mam dziś cudowną prawie 5 letnia córeczke ,dziękuję bogu że JESTEM i codziennie proszę go o kolejne dni w zdrowiu,a dolegliwości jakie choroba pozostawiła..no cóż,nie można mieć wszystkiego,ale można cieszyć sie tym co nam dano!!....i o tym niech pamięta każdy kto chciałby sie poddac i dać temu draństwu jakim jest rak wygrac!