Wyobraźcie sobie kolejkę. Wydział Komunikacji w dużym mieście. Świeżo upieczeni właściciele samochodów dopełniają formalności przy rejestracji aut. Gromadka ludzi, którzy w tej samej chwili swojego życia postanowili zrealizować podobny cel. Gdy spojrzymy z boku, spoza perspektywy unieruchomionego kolejkowicza, zobaczymy ile dzieje się w tej z pozoru bezczynnej w oczekiwaniu sytuacji. Ktoś rozmawia tocząc zażartą dyskusję z osobą tuż w pobliżu. Gestykuluje nieco zbyt namiętnie, narażając na niechciane urazy współoczekujących. Ktoś inny stoi w milczeniu, zatopiony w swoich myślach. Ugniata w ręku bezwiednie karteczkę z numerkiem, która wyznacza jego strategiczną pozycję względem innych aktualnie ukolejkowionych. Jeszcze ktoś inny trzyma przy uchu telefon. Zdaje się nikt z drugiej strony nie odpowiada, bo za każdym razem trafia on z powrotem do kieszeni bez żadnych oznak, że odbyła się rozmowa. Na samym przodzie kolejki zawsze podobna sytuacja. Kolejkowicz podchodzi do lady, odbywa krótką rozmowę z osobą zapatrzoną w monitor komputera, odbiera wręczone dokumenty i idzie dalej w wiadomym tym dwóm rozmówcom kierunku. Ale ktoś nagle wyłamuje się z tego rytmu. Podchodzi do kobiety za komputerem, przekazuje dokumenty, odbywa się wymiana zdań trochę dłuższa niż zwykle i były już kolejkowicz odchodzi do wyjścia. Nie załatwił swojej sprawy, bo miał braki w dokumentach. Cóż, co jakiś czas taki pechowiec zawsze się przydarza. 

A teraz przenieśmy tę samą kolejkę w inne miejsce. Wielkie Centrum Onkologii. Ten sam scenariusz zdarzeń. Jest ta sama gestykulująca osoba. Dlaczego tak emocjonalnie wymachuje rękoma? Nie, nie oburza się na tempo obsługi, bo w tej kolejce czas podlega innym regułom. Przymusowo będzie płynął na razie tylko w rzeczywistości, do której wejście wiedzie przy ladzie rejestracji. Te żywiołowe gesty to efekt opowieści, długiej i wielowątkowej, wyjaśniającej koleje losu, które wreszcie przywiodły jej bohatera do tej kolejki. A ta milcząca postać ściskająca w ręku papierek? Gdy stała w tamtej kolejce była to po prostu forma zabicia nudy. Ćwiczyła origami. Ale tutaj bije się z myślami. I z własnym lękiem o przyszłość swoją i rodziny. Liczba zgięć na tym świstku z numerkiem to liczba pytań, na które na razie nie da się odpowiedzieć. Trzeci kolejkowicz, ten z telefonem wcześniej wydzwaniał do pracy. Zapomniał przesłać maila do klienta i teraz próbował poprosić kogoś przy sąsiednim biurku o drobną pomoc. A teraz? Próbuje połączyć się z kimś z rodziny. Nie było czasu porozmawiać z nikim o wynikach, a teraz dręczy myśl, co jeśli każą od razu położyć się do szpitala. Kto przywiezie rzeczy? Kto zajmie się dziećmi? To już nie byle jaka przysługa, ale poważne zobowiązanie. Nigdy wcześniej o nic takiego nie musiał prosić. 

-To nie wystarczy?
-Nie, musi być do laryngologa.
-To dlaczego nikt mi o tym nie powiedział, jak pytałem o skierowanie?
-Nie wiem proszę Pana. Nie byłam przy rozmowie.
-To co teraz? Mi lekarz powiedział, że mam raka i muszę iść do specjalisty.
-Lekarz musi poprawić skierowanie.
-A co z wizytą?
-Nie mogę Pana wpisać na wizytę bez skierowania. Lekarz musi poprawić.
-Dobrze. Dziękuję.

Kolejkowicz odchodzi do wyjścia. Nie załatwił swojej sprawy, bo miał braki w dokumentach. Cóż, co jakiś czas taki pechowiec zawsze się przydarza. Wypchnięty z kolejki po dowód rejestracyjny. O przepraszam, bo to już nie ta wersja zdarzeń. Wyrzucony z kolejki po… życie. 

O co mi chodzi w tej historii? O procedury? Nie za bardzo. Bo rzecz jasna, że wszędzie niestety być muszą. Zwłaszcza tam, gdzie co dzień przychodzi cała masa ludzi. Nieważne, czy potrzebują pieczątki w dokumencie, czy leczenia. Bez procedur byłby bałagan i w rezultacie nikt nie dostałby pewnie tego, czego potrzebuje. Chciałam skupić się raczej na czymś innym. Na tym, co mimo zmiany miejsca akcji pozostało bez zmian. A raczej na kimś, kto w obu historiach siedział za ladą. Jednakowo skupiony na ekranie komputera. Moim zdaniem w tym drugim wypadku wykonując jedno z ważniejszych zadań, jakie można sobie wyobrazić. Niby chodzi tylko o odhaczenie wizyty w systemie. A jednak do lady nie podchodzą tacy sobie zwykli kolejkowicze. Razem z nimi podchodzi ich zdrowie, życie, ich lęki, nadzieje, żale. Trzeba umieć rozmawiać, przedrzeć się przez emocje, nerwy, rozbiegane myśli. Podpowiedzieć. Wytłumaczyć. Po prostu pomóc. Rutyna zabija. W tym wypadku te słowa można nawet potraktować dosłownie.

A jak nasz niedoszły pacjent? Myślicie, że wróci? Pewnie tak. Na następny dzień, może za tydzień, miesiąc, może dwa. Może wróci do lekarza, bo ten przyjmuje dwie ulice dalej. A może przemierzy jeszcze raz kilkaset kilometrów w obie strony. Trochę głupio taki kawał w tak banalnej sprawie, gdy nad głową straszy nowotwór. Ale jeszcze bardziej głupio byłoby w tej sytuacji odpuścić, prawda?

P.S. Pisząc ten tekst chciałam wrócić myślami do sytuacji z kwietnia 2014 roku i podziękować tajemniczej osobie, której twarzy niestety nigdy nie dane mi było zobaczyć. Gdy trafiłam do Wielkopolskiego Centrum Onkologii z bardzo bliską mi osobą też odeszłyśmy od okienka z kwitkiem. I ze łzami w oczach. Tak jakoś obie trudno znosiłyśmy całą historię, która działa się w owym czasie. Powrót do domu po nowe skierowanie, 430 km od Poznania w jedną stronę wydawał się wtedy jakimś koszmarem. No bo przyjechałyśmy z nadzieją, by usłyszeć rozwiązanie dla sytuacji, która wtedy wydawała się końcem wszystkiego. A tu trzeba znów wsiąść w pociąg i jechać po adnotację na kawałku papieru? Na szczęście w takich sytuacjach czasem umysł przytomnieje. Wzięłyśmy drugi numerek, podeszłyśmy do innego stanowiska. Tam odbyła się podobna rozmowa, ale na pytanie: “co teraz?” padła odpowiedź: “proszę poczekać, zapytam koleżankę”. Odpowiedź była wtedy rangi losu wygranego na loterii: “lekarz może przesłać skierowanie faksem”. Po prostu. I w ten sposób tego dnia odbyłyśmy wizytę, która była początkiem historii z happy endem. Czego nie zrobiłam wtedy, chcę zrobić dzisiaj. Dziękuję. Za podpowiedź, za daną tego dnia nadzieję, że będziemy działać dalej, za ten powrót do domu pełen myśli, że jest rozwiązanie, duża szansa, wszystko będzie dobrze. Po prostu dziękuję za wiarę w człowieka, który potrafił użyć procedury po ludzku.

A.J.

Tekst nadesłany przez Czytelniczkę serwisu FAQRAK.pl