Lęk przed nowotworem jest uzasadniony, może nie w zbyt wielkim wymiarze, ale... W przypadku większości chorób ich pojawienie się poprzedzone jest różnymi sygnałami: bólem, spadkiem witalności i wagi ciała, nudnościami, kaszlem, osłabieniem, pogorszeniem wyglądu itp., co wywołuje uzasadniony niepokój. Mobilizujemy się więc, udajemy do lekarza i dzięki temu udaje się we wczesnym stadium podjąć skuteczne leczenie. Postęp w medycynie sprawił, że można ustabilizować stan zdrowia pacjenta lub całkowicie wyleczyć chorobę. Natomiast nowotwór bardzo często „przychodzi w kapciach”. Człowiek czuje się fantastycznie, pracuje, cieszy życiem, planuje przyszłość, aż tu nagle okazuje się, że ON jest, a przy tym już tak mocno zaawansowany, iż walka będzie trudna, a na pewno bardzo długa. 

Wiele osób, które nowotwór „wybrał”, z powodu tej jego „podstępności”, nie jest przygotowanych na natychmiastowe rozpoczęcie ciężkiego i długiego leczenia. Po usłyszeniu diagnozy wpadają w panikę, a w ich głowach powstaje myśl, że to już koniec.

O tym, że nowotwór „przychodzi w kapciach” sam wiem najlepiej. Przez trzydzieści lat poprzedzających diagnozę nie brałem żadnych pigułek, bardzo sporadycznie miewałem kaszel, katar, ból głowy, gardła czy podwyższoną temperaturę. Mówiąc precyzyjnie, w jednym roku mogły wystąpić trzy lub cztery dni z takimi dolegliwościami, ale nigdy nie były to cięższe stany. Żyłem tak, jak większość ludzi. Nie paliłem, ale zdarzały się zakrapiane imprezy. Sypiałem dobrze i wystarczająco długo, byłem bardzo aktywny, dużo spacerowałem i uprawiałem sport. Jadałem regularnie, starałem się odżywiać zdrowo, włączałem do diety to, co zaleca się, żeby zapobiec chorobom: owoce i warzywa, w tym często cebulę i czosnek. Nie mam obciążenia genetycznego chorobą, pochodzę z bardzo żywotnej rodziny (jedna babcia dożyła 101 lat, druga 93). Aż tu nagle okazało się, że mam chorobę i to w wersji złośliwej.

Jak już wspomniałem, niechętnie rozmawiamy o tej chorobie. Ten lęk wyciszamy myślami, że nas choroba nie dotknie. Wydaje się nam, że zachoruje wiele osób wokół nas, ale nie my i nasi najbliżsi. Mój przykład pozwala skonstruować pewnego rodzaju przestrogę: Niech Państwu nie wydaje się, że jesteście z żelaza, a choroba Was ominie. Czujność uspokajają coraz to nowe odkrycia w dziedzinie medycyny i leczenia nowotworów. Stale o nich słyszymy. Ponadto ciągle jesteśmy bombardowani rewelacjami ukazującymi się w Internecie, z którego korzysta już niemal każdy, że to lub tamto warzywo, owoc czy przyprawa zapobiega tej chorobie. Ludzie sięgają po cudowne panaceum, stosują różne procedury i kuracje, piją mikstury, które rzekomo mają ustrzec ich przed nowotworem. Czasem czytając te artykuły o „zapobiegaczach” i uzdrawiających dietach, zastanawiam się dlaczego rośnie liczba chorych. Skoro jest tak dobrze, tyle już wiemy, to dlaczego jest tak źle.

Oswajajmy się z chorobą. Starajmy się wiedzieć jak najwięcej. Żyjmy dniem powszednim, pielęgnujmy w sobie optymizm, dbajmy o zdrowie, cieszmy życiem, ale też nie odrzucajmy myśli, że nas lub bliskich to nie może spotkać. Wiem, że nie jest to łatwe. To takie swoiste łączenie wody z ogniem. Starajmy się jednak łączyć, szukajmy tak zwanego złotego środka. Po co? Rak to nie wyrok, ale walka z tak trudnym „przeciwnikiem” zależy od mądrych posunięć, w mojej ocenie nie opartych tylko na metodach, którymi Internet jest „zalany”.  No właśnie. Nie jesteśmy przygotowani. I kiedy otrzymujemy od lekarza tę najgorszą informację pojawia się ogromny lęk przed śmiercią. Zaczyna się panika, włączamy komputer i szukamy. Czasami trafiamy na mądre rady. Ale często ktoś propaguje szarlatańskie metody. Za porady zamieszczane na różnego rodzaju blogach czy portalach społecznościowych nie ponosi się odpowiedzialności. Ich autorzy wychodzą więc z założenia – i słusznie – że każdy kieruje się własnym rozumem.   

Z nowotworami jest jak z efektem cieplarnianym. Wielu widzi, że są zmiany klimatyczne: wielkie powodzie, ogromne upały, potężne ulewy, niosące spustoszenie wichury, ale nieliczni coś robią, żeby zahamować unicestwianie naszej ziemi. Podobnie jest z rakiem. Rośnie liczba zachorowań, ale temat jest nadal za bardzo abstrakcyjny. 

Dlatego raduje mnie każda nowa inicjatywa, która wzbogaci wiedzę społeczeństwa na temat choroby. Cieszę się, że zaproszono mnie do współpracy przy realizacji nowego projektu. Zbyt mało osób wyleczonych mówi o chorobie. Zapewne cieszą się życiem i wydaje im się, że ich walka o powrót do zdrowia nikogo nie interesuje. A jednak każde zwycięstwo jest ważne, gdyż powoli tworzy się mylny obraz, że medycyna akademicka nie pomaga, a malują go ci, którzy zarabiają na sprzedaży różnych suplementów i specyfików, czyli biznesmeni bogacący się na ludzkim nieszczęściu.

Autor felietonu Mirosław Sznajder, prowadzi bloga pt. „Zdrowie i Podróże - Mirosław Sznajder”. Pod hasłem „Życie zaczyna się po chorobie” opisuje swoją ścieżkę walki z rakiem i to, skąd czerpie siły do życia. Dużo podróżuje dzieląc się z Czytelnikami doświadczeniami z podróży.