Tamten czerwiec, rok temu, miał być spokojny. Miało być miło i sympatycznie - właśnie wróciłam z podróży po Stanach Zjednoczonych i było co wspominać. I pracowicie - po 3 tygodniach nieobecności w domu i pracy trzeba było odrobić zaległości.Ale nie wszystko da się zaplanować, los płata nam figle, nie zawsze zabawne. Tym razem przygotował czarny scenariusz. Wynik mammografii i późniejsze USG nie pozostawiły wątpliwości, to rak - pytanie tylko jak bardzo złośliwy.Do tej mammografii 'zbierałam' się od 3 miesięcy - ale w przychodni, gdzie zwykle ją wykonywałam, była przeprowadzka, termin kilkakrotnie przesuwano i w końcu przełożyłam to badanie do powrotu z wycieczki. To też było jakieś zrządzenie losu. Bo gdybym wcześniej dowiedziała się o chorobie to miałabym dylemat: odwołać wyjazd i stracić mnóstwo forsy, czy jechać i myśleć o raku, który minie gryzie. Pewnie bym nie pojechała, ale widocznie było mi pisane zobaczyć ten 'dziki zachód'.Strach i stres były ogromne. Do operacji schudłam kilka kilogramów. Dziś mogę powiedzieć, że miałam szczęście. Guz był wcześnie wykryty, bez przerzutów.Kiedy teraz zapytałam córkę jak przyjęła wiadomość o mojej chorobie to powiedziała;- Bałam się, ale wiedziałam, że musisz się leczyć i że Ci się uda.Dzielna dziewczyna. Dzięki Ci Córciu za wsparcie. Po zielonej trawie piłka goniAbo MY wygramy albo ONI...A tu, ani My, ani Oni. Remis na początek. A szkoda, bo zwycięstwo było tak blisko.No cóż, piłka jest okrągła, a bramki są dwie.