Kiedy pogodziłem się wreszcie z faktem że padaczka będzie ze mną na dobre i złe - z przewagą na "złe". Spotkałem wyjątkową osobę - moją obecną żonę. Coś zaiskrzyło po między nami. Wiedziała o mojej przypadłości, ale nie stanowiło to dla Niej problemu. Pomagała mi w ciężkich chwilach, wspierała na duchu tak by zawsze było warto z tym walczyć. Miały lata, dorobiliśmy się córki. Miała wtedy nieco ponad rok... Mieszkałem wtedy w innym mieście i do pracy musiałem dojeżdżać autobusami PKS... Rozwodzę się nad tym tak szczegółowo, bo właśnie splot tak dziwnych przypadków, jakie nastąpiły pozwoliły na to abym tu i teraz żył i mógł to opisać... Melodramatycznie brzmi, to prawda, ale sami osądźcie! Jak już mówiłem wracałem w mroźny, grudniowy dzień, autobusem PKS. Wysiadłem z autobusu - miała wyjść po mnie żona, ale córka dostała gorączki i nie mogła przyjść. Podszedłem do sklepu kupić drożdżówkę i... pamiętam dopiero jak roztrzęsiona właścicielka sklepu podaje mi szklankę wody, a dwóch żołnierzy w mundurach pilnuje mnie do czasu przyjazdu karetki. I tu zaczyna się wszystko: gdyby wtedy przyszła żona - wzięłaby mnie "pod pachę" i karetka by się nie pojawiła, gdyby zaś na pogotowiu był każdy inny lekarz, oprócz neurologa... naściemniałbym, i poszedł bo co mi mógł poradzić dajmy na to proktolog? Ale był neurolog, nie wiem dlaczego powiedziałem mu wszystko, łącznie z mętną i nieco naciąganą diagnozą oraz nieskuteczną terapią Neurotopem. Teraz po wielu odcinkach "Dr House'a" powiedzielibyście po prostu: "widział ciekawy przypadek w Tobie" - być może... Ale do dziś wierzę że jest inaczej! Po wizycie u niego do Neurotopu który już zażywałem dodany został Sabril - i nagle niedająca się w żaden sposób opanować padaczka ZNIKNEŁA!!! Nie było żadnych dolegliwości, aury, grand mall, petit mall i wszystkich tych bzdur!!! Wydawało mi się że oto los uśmiechną się do mnie, krzyżując moje drogi z tym lekarzem, nazwijmy go dr Ś.