Doczekałam się. Owrzodzenie jamy ustnej welcome. Grzybek pod językiem żyje sobie w symbiozie, mimo płukanek, mycia zębów, moczenia szczoteczki i tak zawitał w mojej buzi. Podobno to stały punkt w scenariuszu przeszczepowym czy tam ostrej chemii. Bez płukanek podobno mogło być znacznie gorzej. Jeden ziomuś miał nawet w nosie i na ustach... Ja of kors myślałam jednakże, że mnie ominie, ale nie, nie ma lekko! Boli mnie wszystko: poliki, język, dziąsła, a gardło to pali normalnie ogniem piekielnym. Połykanie sprawia ból. Uśmiechanie nawet też;] Dostałam morfinę w małej dawce 2ml/godz, żebym była w stanie pić i jeść. To drugie przede wszystkim, bo jak człowiek nie je to kiszki nie grają marsza oraz kosmki w jelitach zanikają. Trochę przeraża mnie ta morfina, bo kojarzy mi się hardcorowo z ćpunami albo coś w ten deseń, ale pielęgniarki sobie tutaj ją chwalą i podobno jest lepsza niż tramal. Jak na razie czuję całkiem dobrze, nawet mnie nie zmuliła;] Tymczasem borym lasem chemia sobie kapie, kapu kapu. Dzisiaj Fludarabina i gratisowo extra dodatek Treosulfan. Jeszcze 4dni do dnia 0. _____________________________________________________________________________ Wszyscy się mnie pytają jak wygląda moje dmuchające lotto, oto one: Ciągle nie mogę podnieść tej ostatniej, granatowej piłeczki. Za dużo ćmików wypaliłam ;P