Trudno napisać coś o osobie, która odeszła... A do tego bliskiej osobie... W ostatnich dniach w wypadku samochodowym zginęła bratanica Marka Niedźwieckiego... Jechała w nowe miejsce rozpocząć "nowe życie"... wypadła z zakrętu... Pięknie.. prawdziwie.. bez "pompy" napisał Marek o Niej... I ma rację - śmiertelni jesteśmy wszyscy... młodzi również...***************************A ja cóż - po Krakowie z energią w sobie jakaś przedziwną jestem... Nie była mi obca tematyka warsztatów.. wiedziałam co przekazuje Simonton.. jakie nauki daje.. Jednak przebywanie w grupie ludzi skupionych na tym... otwartych, uśmiechniętych, z przemyśleniami... nawet trudno położyć punkt ciężkości na czymś jednym... Cały czas na wyciągnięcie ręki mam zdjęcie całej grupy i z uśmiechem co jakiś czas biorę je do ręki i oglądam... wracając do ludzi, rozmów... Było po prostu pięknie... Sporo osób chorujących przewartościowało życie samoistnie jakby... warsztaty porządkują to.. definiują pewne rzeczy... dopełniają...Dla mnie obecnie pojęcie "ja", "drugi człowiek", "tu i teraz", "radość z chwili", "małe radości i wdzięczności każdego dnia" - ma treść.. nie jest sloganem... nie jest tylko hasłem... Dla osób, które nie muszą myśleć o swoim życiu, że mogą je stracić - nie zawsze jest to takie oczywiste... I ja tutaj nie chcę się wymądrzać.. Idę jedynie z myślami w tę stronę, że przekaz warsztatów skierowany jest do każdego człowieka, problem w tym jedynie, że osobom walczącym o życie łatwiej jest się na to otworzyć... bo szukają pomocy... bo już coś niedobrego się zadziało... coś przewartościowało... No cóż.."szlachetne zdrowie... nikt się nie dowie jako smakujesz aż się zepsujesz..." To takie tam rozmyslanki poranne... :o)Jakby nie było pomimo, że dzisiaj mam pracy tyle, że właściwie siedzę w tej chwili z oblędem w oku... to i tak energia zaczerpnięta przez ten tydzień wypełnia mnie po samą skórę... ;o)Poza tym Kraków!! - poszwędałam się po uliczkach... odwiedziłam oczywista smoczka.. ale jedynie z góry... (podobnież zieje ogniem na smsy)... czerpałam energię z czakramu na Wawelu... posłuchałam hejnału... popodziwiałam krakowskie kwiacierki... stragany... ołtarz w Kościele Mariackim... Sukiennice... No i oczywiście knajpki... jazzową, u Bliklego, i Piwnicę pod Baranami, gdzie załapałyśmy się na przedstawienie - bardzoż fajne... uśmiałyśmy się i podumałyśmy.. na zakończenie wszyscy dostaliśmy po różyczce... A miało to miejsce po tym jak występujący stwierdził, że jego znajoma dostała całą górę kwiatów... ale czy nie mogli jej ich dać za życia?... dlatego obdarowujmy się kwiatami... Po tych słowach otworzył walizeczkę, którą miał wypełnioną różami... ludzie podchodzili, brali kwiaty i dawali komuś....To był wspaniały tydzień... :o))))))))))))))A teraz do pracy!!I powrót w klimat filmu, który mnie zachwycił już jakiś ładny czas temu...Piosenka - a właściwie wykonanie... scena - wzrusza mnie do dzisiaj... nie podejrzewam by się to miało zmienić... :o)