UFF, przeżyłem, dopiero teraz widzę co choróbsko porobiło z moim organizmem, na zewnątrz większość ludzi nie zauważa zmian lub wręcz mówią że wyglądam lepiej, ale jestem tak słaby że na szlaku przeganiali mnie prawie wszyscy. Spodziewałem się czegoś podobnego, ale konfrontacja z rzeczywistością to jednak spojrzenie prawdzie w oczy, widzę, że i powrót do pracy nie będzie łatwy, jeszcze co prawda miesiąc, ale czas szybko ucieka. Codziennie staram się wychodzić na spacer, albo pojeździć rowerem, jest coraz lepiej, 11 lipca jedziemy na 5 dni do Karpacza, znowu mały trening :-), mam nadzieję , że tym razem pogoda będzie lepsza, a przynajmniej mniejsza wilgotność bo teraz było bardzo duszno, parno i brakowało tlenu. Zauważyłem ,że jak wezmę glivec w trakcie obiadu to potem mam mdłości co prawda lekkie, nie takie do wymiotów, ale osłabiające, postanowiłem brać przy kolacji, może po prostu prześpię ten stan. Zauważyłem też, nie wiem czy to kwestia przemęczenia czy przypadek , ale w górach zaczęły puchnąć mi oczy, widzę  to po zdjęciach i to tak trochę dziwnie że raz jest , a za jakiś  oczy są normalne, jak powiedziałem o tym żonie to ona to potwierdziła, ale zwalała to na przemęczenie, ale chyba od zmęczenia nie puchną oczy :-) 10 lipca wizyta kontrolna w poradni hematologii, trochę mam stracha jak szpik reaguje na glivec, czuję się coraz lepiej, tak że Na pewno działa. W domu cisza żadnych F-fachofców, próbuję coś robić, wczoraj wyciągnąłem moją nową spawarkę inwertorową i zacząłem przerabiać mocowanie siłowników przy bramie. Siłowniki kupiłem w lutym, po popsuciu się starych, a właściwie wadliwych, które za dopłatą zamieniłem na podobno lepsze a na pewno dużo droższe. Potem dopadła mnie choroba. Za dużo nie zrobiłem bo najpierw zjawił się listonosz z przesyłką, której sprawdzenie zajęło mi pół godziny lub lepiej, bo kupiłem na piętro domu wszystkie włączniki, gniazda wszelkiego kalibru, a było tego kilkadziesiąt sztuk w 4-kolorach , potem żona zadzwoniła , że jesteśmy zapisani do dentysty, a jak wróciliśmy to byłem tak zestresowany , że się zdrzemnąłem. Po przebudzeniu pojechaliśmy do wnuczka z prezentem z Wisły, a właściwie z pod Czantorii w Ustroniu, kupiliśmy mu nie wiem jak to się nazywa ja to nazywam pukawką tak mi zostało z młodych lat, to coś takiego jak pompka do roweru z końcówką zatykaną korkiem na sznureczku żeby przy strzelaniu nie zginął, zabawy było co nie miara, więcej miał uciechy z tak prostej zabawki niż z jakiegoś samochodu czy transformera. kończę i idę do mojej bramy bo w takim tempie to będę zakładał te siłowniki do zimy pozdrawiam Marian