Z naszą Alą słabiutko. Haftuje, a nic nie je, ma gorączki i rozwolnienie. Te cholerstwo dopadnie każdego, nawet nie mając nic w ustach. Nie pojmuję tego. Wmusiłyśmy w nią suchą bułkę, żeby chociaż miała czym rzygać, ale wróciła z powrotem. Próbowałam ją pocieszyć: Wlali w Ciebie mnóstwo kreta, to teraz się przeczyszczasz! W sumie spójrz, całkiem spoko ta białaczka, nic Cię nie boli tylko masz kijową krew. Nie jesteś niepełnosprawna, ani nie padło Ci na łeb. Najlepszy nowotwór z możliwych! Niestety nie pomogło. Mi też ryje banie. Za długo już, za długo. W porównaniu do poprzednich 5miesięcy spędzonych tutaj teraz to pikuś. Ale już naprawdę mam dość, wysiadam. Jedna płacze, bo nie może zobaczyć swoich dzieci (nie mogą wejść na oddział, bardzo przestrzegają tego). A druga ledwo dogorywa po workach trucizny, które w niej wlali. Idę oglądać Grę o Tron, przeniosę się na chwilę do innego świata;) _______________________________________________________________________________ Jestem właśnie tam: