Igorek jako diabełek w przedszkolnych jasełkachW piątek pobudka o piątej rano. O szóstej z łóżka zrywam Igorka. Wstaje posłusznie i daje się ubierać. Zaśniesz w samochodzie synku - powtarzam. Rozumie. Nigdy się nie buntuje. Nie je śniadania, bo musi być a czczo. Dziś czekają go  kolejne badania kontrolne. - A będę miał dziś motylka (wenflon)? - pyta. - Tak - odpowiadam i widzę jak robi się smutny. - Ale to przecież, jak ukłucie komara - pamiętasz? - pocieszam jak mogę. Nie uchronię go przed koniecznymi nakłuciami, strachem i bólem. To wszystko jest wpisane w tę paskudną chorobę... Mkniemy do szpitala po ciemku, na autostradzie dopiero zaczyna świtać. O 7.30 meldujemy się w poradni, biegniemy na morfologię, a potem - na jedynkę. Idę spotkać się z Agatą i Sandrusią. Z ciężkim sercem. Pod jedynką spotykam męża Agaty - Przemka, który przyjeżdża codziennie, by z córką i żoną spędzać noc. Noce są najgorsze - mówi Agata. kazałam już odpiąć całą aparaturę, w związku z bezdechami i nieregularnym oddechem non stop piszczała. Sandrusia ma więc tylko pulsometr. I tak nie będą jej już reanimować, gdyby doszło do zatrzymania akcji serca- poinformowali lekarze. Agata czuwa kolejną noc. -Modlę się tylko, żeby nie cierpiała, ale trzeba zwiększać dawki morfiny, bo ból się nasila. Nocą. Noce są najgorsze - mówi.  Pompy pompują w małe ciałko leki przeciwdrgawkowe, przeciwbólowe, antybiotyk..... Agata głaszcze Sandrę, mówi do niej, nuci piosenki. - Chcę, żeby czuła moją obecność- wyjaśnia. Wierzę, że Sandrusia cały czas czuje, że jej wspaniała mama jest przy niej. Lekarze odwiedzają izolatkę. Pielęgniarki są co chwilę. Rozmawiają. Pielęgnują. Tłumaczą a także płaczą z cierpiącą matką. Powiedzieli Agacie, że zrobiła wszystko, co możliwe. Przedłużyła Sandrusi życie prawie o rok, bo ten najgorszy z nowotworów - medulloblastoma - zabija do 15 miesięcy.Wspominamy szpitalne scenki  udziałem Sandry, jej powiedzonka, zachowania, uśmiechamy się do nich.... i płaczemy. Agata prawie nie śpi, nie je, schudła jeszcze bardziej. - Nie przeżyję tego Monika- powtarza. Nie jestem gotowa, moje życie od dwóch lat toczyło się tylko wokół niej wokół jej choroby, a z drugiej strony nie mogę patrzeć jak bardzo się męczy... Nowotwór rozsadza główkę.... rozlał się już wszędzie. Ciśnienie w głowie powoduje ogromy ból. Trzeba zwiększać dawki leków. Igorek nie ogląda Sandrusi podpiętej do aparatury, nieprzytomnej. Chcę żeby pamiętał ją roześmianą i dokazującą. Na szczęście spotyka na okrąglaku swojego kolegę Franka i razem grają w piłkę na playce, którą ktoś ufundował maluchom z jedynki.Wracam do poradni. Przyjmujemy się na oddział. Igorkowi zakładają wenflon. Jest dzielny, nie roni ani jednej łezki. Potem wypijamy trzy kubeczki soku jabłkowego z kontrastem... ostatni już niechętnie...( to na Tk brzuszka) i idziemy do pracowni. Po Tk brzuszka przychodzi czas  na Tk klatki piersiowej - Igorkowi podają dożylny kontrast. Robi mu się gorąco i niedobrze. Tuż po badaniu wymiotuje..... Za dużo tej chemii, tych kontrastów w jego małym ciałku. Wszystko na pusty żołądek. Wracamy na oddział. Igorek dostaje kroplówkę płuczącą... i zasypia. Śpi trzy godziny. Wyniki będą dopiero we wtorek- mówi mi pani doktor.Morfologię ma ładną, wyniki badań immunologicznych także. Został zaszczepiony na oddziale podczas ostatniego pobytu przeciw żółtaczce, gdyż nie miał przeciwciał.  Teraz musimy przywrócić mu kalendarz szczepień (tych najważniejszych) i w tym celu udać się do wojewódzkiej poradni ds. szczepień w Krakowie.Kiedy Igorek zasypia, dostaję telefon. Dzwoni dziewczyna, którą właśnie razem z córeczką przywiozła karetka z naszego oświęcimskiego szpitala. Czekają pod poradnią onkologiczną na wizytę u lekarza. Wychodzę. Oddział dzienny, na którym jestem z Igorkiem, jest tuż obok poradni. Podchodzę, widzę młodą, znajomo wyglądającą kobietę i jej śliczną córeczkę leżącą na noszach... Okazuje się, że to moja studentka Dorota, z którą kilka lat temu miałam zajęcia. Swoją czteroletnią córeczkę, Nadię, w czwartek odebrała z przedszkola z bólem brzuszka, utykająca na prawą nogę. Myślała, że to wyrostek. Okazało się, jeszcze w Oświęcimiu, że 9 cm guz nerki. Po kilku godzinach spędzonych na onkologii i badaniu obrazowym diagnoza - nowotwór złośliwy. Szok. Ból. Poczucie niesprawiedliwości. Strach. Łzy. Każda z nas przeszła to samo. I przeżywa to samo. Rozmawiam z Dorotą na jedynce. To będzie ich dom na najbliższe kilka miesięcy. Mała dostanie chemię, potem czeka ją zabieg operacyjny i znowu chemioterapia. Serce boli jak patrzę na ten dramat, który był i moim udziałem. Brakuje słów pocieszenia. Proszę Olę, mamę Kubusia, podopiecznych naszej fundacji, aby się zaopiekowali Dorotą... Rodzice są najlepszymi psychoonkologami. Oczywiście - słyszę odpowiedź. Ola wraca ze swoim synkiem w poniedziałek na oddział, zaraz podejdzie do Doroty.  Te pierwsze dni są najgorsze. Koszmarne. Potem człowiek wpisuje się w schemat. I liczy się tylko wygrana. Jesteśmy z Tobą i Nadusią. I pamiętaj - Damy radę!