Igorek z Sandrusią wiosną 2010 rokuWczoraj w nocy otrzymałam dramatyczny sms od Agaty mamy Sandry. "Lekarz prosił mnie żebym pozwoliła Sandrusi odejść w spokoju. ... Patrzę na nią i nie mogę w to uwierzyć. Moja kochana córeczka". W momencie nas sparaliżowało. Rzuciłam się do bloga Agaty (link do niego jest na pasku obok) i przeczytałam wczorajszy wpis: "Sandrusia dostawała przez dwa dni chemię na okrągło.W drugi dzień, pojawiły się różne objawy neurologiczne,zaczęła niewyraźnie mówić i krzyczała z bólu, że główka boli, pojawiły się drgawki i gorączka.Wszystko działo się w nocy,to była najgorsza noc w moim życiu. Nie mogłam patrzeć,jak Sandrusia miała na twarzy wypisany ból. Po dużej dawce leków, nad ranem zasnęła, gdy się obudziła przestała mówić, chwycił ją paraliż twarzy a lewą nogę i rękę silne napięcia mięśni. Lekarz, poinformował mnie,że wszystkie objawy są neurologiczne, choroba cały czas postępuję i już nic nie da się zrobić. Przyszedł do mnie neurochirurg doc.Kwiatkowski powiedział, że może otworzy głowę i usunąć co się da, ale po pierwsze, operacji może  nie przeżyć a po drugie, nie ma wyleczalności w tym nowotworze, on zaraz odrośnie w tempie błyskawicznym. Powiedział,że zna mnie bardzo długo i podziwia,za optymizm i walkę o dziecko, ale wie, że jestem rozsądną kobietą i podejmę właściwą decyzję. Dał mi do zrozumienia, żebym już dała spokój, bo i tak,już jej nie pomożemy a przysporzylibyśmy dodatkowe cierpienia. Sandrusia jest wpół przytomna, pod tlenem i aparaturą (pulsometrem)i ma co cztery godz.morfinę. Całą rodzina płaczemy z bezsilności. Dzisiaj wieczorem pani doktor wezwała mnie na rozmowę, powiedziała, że zrobiłam wszystko,co tylko możliwe i jeszcze więcej. Poprosiła,żebym pozwoliła Sandrusi w spokoju odejść na tamten świat.  I gdy przestanie oddychać, już nie będą ja reanimować, żebym była tego świadoma.Trzymam ją cały czas za rączkę,żeby czuła, że jestem blisko i ją kocham nad życie. Nie dociera do mnie,że w każdej chwili,może jej już nie być. Nie będę potrafiła bez niej żyć. Każdy kąt w domu będzie mi ją przypominał. Ja tego nie przeżyję. DLACZEGO ONA!!!!!!!!!!!!!" Byłyśmy w stałym kontakcie, nie raz razem leżałyśmy na jedynce, w jednej  sali, przegadałyśmy niejedną godziną, nasze dzieci dobrze się znały. Dzieliłyśmy ten sam ból i strach, tę samą nadzieję.To powyższe zdjęcie Agata zrobiła naszym maluchom wczesną wiosną 2010 roku, gdy razem wracałyśmy po kolejnej chemioterapii do domu. Krótkie, ulotne chwile szczęścia...Dziś życie Sandrusi wisi na włosku. Dziś Agacie i jej bliskim z bólu pęka serce. Z bezsilności.Dziś i nas po raz kolejny paraliżuje strach.