Ostatnie odpowiedzi na forum
Sara_R, proces dochodzenia do siebie po operacji to sprawa dość indywidualna. Jeśli mama ma apetyt, to znaczy, że organizm się regeneruje. Śledząc to forum (i inne też) mogę ci powiedzieć, że średnio trwa to około miesiąca.
Od operacji do chemii, szczególnie jeśli ten okres jest długi (nawet czasami ponad 2 miesiące), marker zwykle idzie w górę, chociaż niekoniecznie. Ale tym się nie przejmuj. Przy chemii nie ma znaczenia początkowa wartość markera - czy wynosi on 200, czy 8000. Jeśli chemia działa, marker szybko zacznie spadać.
Dwa tygodnie po operacji i przy dobrym apetycie mama jest na tyle słaba, że praktycznie cały czas leży w łóżku? Uważam, że to może niepokoić. Może to nie stan fizyczny jej na to nie pozwala, ale bardziej psychika? Po każdej operacji ruch jest jak najbardziej wskazany. Mama nie powinna się forsować, ale krótkie spacery, drobne prace porządkowe w domu czy ogródku, wyjście nawet na plotki do koleżanek - jak najbardziej!
Pomyśl, zwykle po trzech, czterech tygodniach od operacji podają już chemię. Uważa się, że organizm jest już na tyle silny, że można mu już dać takiego kopa z taksolu i karboplatyny! Wyciągaj powoli mamę z łóżka. Trzymajcie się!
Wybacz, Lilith, ale ja odniosłam wrażenie, że to właśnie ty się poczułaś dotknięta, chociaż nie wiem - dlaczego? Licytacja kto ma gorzej, kto bardziej kocha swoją mamę, "podbudowanie się nieszczęściami drugiego człowieka nie ma sensu". Nie ma sensu. Fakt. I to bez "ale".
Aniu! Nie o mnie tu chodzi! Oswoiłam się z tą chorobą, nie rozpaczam, nie obrażam się na los. Mogę normalnie o niej rozmawiać i mam z kim. Nie boję się też śmierci. Przez całe swoje życie zmagam się z ogromnymi problemami. W razie czego nie zostawię też małoletnich dzieci.
Miałam na myśli te osoby, które z powodu własnej choroby lub swoich bliskich są załamane, zrozpaczone, sparaliżowane strachem. Nie wszyscy mają kogoś, z kim mogliby o tym porozmawiać, nie wszyscy pójdą z tym do psychologa.
To forum powinno służyć i takim ludziom - wysłuchać, zrozumieć, doradzić, podnieść na duchu, może nawet ochronić przed depresją, a nie zamykać drzwi!
No, tak! Była ostra dyskusja, teraz cisza. Jedne się poobrażały, inne nie wiedzą, co i jak pisać.
Nie rozumiem tych pierwszych, za to bardzo dobrze rozumiem tych drugich. Wszystkie jedziemy na tym samym wózku i walczymy z tym samym wrogiem. Ale jak tu pisać zastanawiając się nad każdym słowem? Pisać o piciu kawy, wczasach na Karaibach, o spacerze z psem, alko że kotka się okociła? Od tego są fora społecznościowe, a nie onkologiczne.
No, ale jeśli o chorobie, to też o wszystkim, co jest z nią związane, także o bólu, strachu, złości i zwątpieniu, nawet beznadziei. Tylko jak to zrobić, by kogoś nie dotknąć?
Iza74 - to, co ci powiedzieli lekarze, to standardowe procedury i obowiązują we wszystkich szpitalach. Nie bój się operacji, nie taki diabeł straszny! Jesteś młoda i silna, szybko staniesz na nogi. Powodzenia!
Lilith, "Słowa od zawsze bardziej raniły niż gesty", masz rację. Tyle, że nikt tu nie pisze, by zranić innych. Wyraża swoje emocje i ma do tego prawo. Jeżeli któraś napisze, że ma wznowę, inna, że boi się, bo czyjeś dni są już policzone, czy, że nie pogodzi się z chorobą - to rani innych?! To sprawa tych "innych" jak to przyjmą. Mamy nie pisać, a może nie czytać?
I znowu ktoś się tłumaczy, ktoś przeprasza (sama niedawno przepraszałam). Może skończmy z tym obrażaniem się i przeprosinami!
To jest otwarte forum dyskusyjne związane z chorobą, zarówno dla chorych, jak i ich bliskich. To jest miejsce, gdzie oczekuje się wsparcia, porady, wymiany doświadczeń, ale też miejsce, gdzie można wyrazić swój niepokój, lęk, troskę o swoich bliskich, swój ból, strach przed cierpieniem i śmiercią. To wszystko, niestety, też jest związane z naszą chorobą i wpisane w naszą rzeczywistość.
Rak nie mija pod wpływem prawienia sobie tylko pięknych słów, pocieszania, wyparcia się choroby i udawania, że wszystko jest ok!
Jestem przekonana, że nikt z nas nie miał zamiaru kogoś zdołować czy obrazić. To choroba nas dołuje, a nie wypowiedzi!
Cierpienie uszlachetnia? Chromolę taką szlachetność! Nie chcę cierpieć!
Życzyłabym sobie i wszystkim tu obecnym takiego zakończenia ziemskiego żywota, jak moja babcia. Umarła mając 99 lat. Nigdy nie chorowała, u lekarza była tylko wtedy, gdy robiła sobie protezę. Do końca sprawna intelektualnie, fizycznie też nie najgorzej. Tydzień przed śmiercią rąbała drewno! Rano obudziła się, ale nie wstała z łóżka, do nikogo się nie odezwała. Po chwili zamknęła oczy. Piękne, prawda? I prawdziwe.
Elbe, zawsze identyfikowałam się z twoimi wypowiedziami, ale z tą ostatnią - niekoniecznie. Teoretycznie masz rację, że choroba daje nam czas na coś tam. Choruję od prawie dwóch lat i prawdę mówiąc, szykuję się od momentu usłyszenia diagnozy. Staram się uporządkować różne sprawy, przygotować, ale wcale mi się to nie udaje. Myślę, że gdyby było mi dane jeszcze ileś tych lat, ciągle czegoś bym nie zdążyła zrobić, czegoś zobaczyć, czymś się nacieszyć. Zawsze będzie tego czasu za mało.
A umieranie w cierpieniu? To męki nie tylko dla samego chorego, ale także dla jego rodziny!
"Od nagłej i niespodziewanej śmierci zachowaj nas, Panie.." - nie zgadzam się! Gdybym mogła wybierać, wybrałabym nagłą.