Paulinkaa, piszesz, że nie udało się usunąć guza. Co w związku z tym ? Dostajesz chemie ? Co do stomii to nie bardzo rozumiem dlaczego niby masz umrzeć śmiercią głodową? Tez mam stomię na jelicie cienkim i już z nią żyję 2 lata bez żywienia pozajelitowego. Co prawda ciężko jest przytyć ale można wszystko jeść. Nie zawsze wszystko zostaje strawione i wylatuje do worka. Szczególnie wszelkiego rodzaju ziarna czy skórki z owoców i warzyw nie zostają strawione. Nie trzeba trzymać diety, można normalnie wszystko jeść. Powodzenia.
Paulinkaa :spokojnie ,nie panikuj ,wiele osób ma stomie na jelicie cienkim , żyją i nic się nie dzieje ,leczenie zagoi jelita ; byłam takZe w szoku po operacji ;rozumiem ciebie doskonale ! Pozdrawiam
U mnie znowu dużo się dzieje, aż trudno nadążyć... tym razem otrzymałam infromacje, że wyłonili mi stomię na jelicie cienkim, bo na grubym był naciek i były te jelita jakoś poskręcane, jakby zrośnięte. A na tomografia było to widoczne od samego początku jako pogrubiona ściana jelita grubego. Wyniki cały czas jednakowo dobre, jak widać o niczym nie świadczyły :( Myślałam, że stomia to najgorsze co mogło spotkać, poza pozostawionym nowotworem w brzuchu, bo nie udał się go usunąć. Po tamtej operacji( 3c, 3g też widać było jakiś niewielki naciek) 1,5 roku temu dostałam standardową chemię, nie wiem sama czy ten naciek został cały czas w tym samym miejscu, ale markery w normie, tomograf cały czas ten sam. Ale z racji tego, że musieli tak wysoko założyć stomię na jelicie cienkim. Jeśli nie dostanę żywienia pozajelitowego czeka mnie jeszcze wcześniej śmierć głodowa. Nie mogę sobie tego ułożyć wszystkiego w głowie. Jeszcze tydzień temu wszystko rewelacyjnie, a teraz ...
Tak jak pisze Czarownica ; u mnie wznowa dokładnie po pięciu latach niestety ; ja dalej walczę z rwą kulszową ; nie śpię po nocach z bólu , codziennie Doreta , teraz biorę zastrzyki z vit b12 i coraz częściej łapie sie na myślach czy to nie aby co innego ... ale w środę robię marker po pół roku , zobaczymy . A propos : miała któraś z Was RWĘ ?? Pozdrawiam Was !
Dokładnie,nie ma gwarancji na nic.Ja 5 lat wszyscy mówią że teraz po 5 latach to już jestem zdrowa.Bzdura wierutna.To ,że statystyki piszą o 5 letnim przeżyciu to tylko statystyki.Zawsze może być wznowa i ja się z tym liczę.
Mariamagdalena1, tu nie ma żadnego dylematu To, że nie miałaś wznowy 6 lat oznacza, że leczenie było skuteczne, znacznie skuteczniejsze niż u wielu z nas. Można je więc powtórzyć.Metodami naturalnymi można się wspierać ale z konwencjonalnego leczenia nie należy rezygnować. I nie ma żadnej metody leczenia która zagwarantuje Ci, że wznowa się nigdy nie pojawi. Ktokolwiek daje Ci taką gwarancję, jest po prostu kłamcą.
Dziękuję Wam kochane za informację...zobaczymy co zaproponują mi w środę na komisji...może będę miała jakiś wybór..na pewno Wam napiszę co uradzili ale teraz jak na razie jestem przerażona , wystraszona , nie śpię po nocach a jak już zasnę to wybudzam się za każdym razem cała mokra ze stresu itp, choć wiem ze nie powinnam bo wiadomo co stres w organizmie w tym przypadku może zrobić ale nie panuję nad tym...Po raz pierwszy jak walczyłam i brałam chemię nie wiedziałam co mnie czeka. wiec szlam jak ten koń z klapkami na oczach i ufałam lekarzom i miałam nadzieje, ze to już nigdy nie wróci..a tu jednak po 6 latach.. :( A jak czytam teraz wszędzie to piszą ze chemia zabija..żeby leczyć się innymi sposobami, naturalnymi, niekonwencjonalnymi...bron boże chemii...to już sama nie wiem co robić...komu wierzyć...w każdym razie całkiem jestem rozwalona i załamana...czy któras z WAs tez przechodzi któryś kolejny rzut chemii i tez miała takie dylematy przed...? I wybrała jednak chemię..? Proszę napiszcie ....Dziękuje i pozdrawiam Was serdecznie :)
mariamagdalena1, ja mam założony port i polecam go wszystkim dziewczynom przyjmującym chemię. Jak napisała nana zakładanie nic nie boli i później są same plusy. Nie wyobrażam sobie, żeby teraz zakładali mi wenflony, tym bardziej że czasami byłam kłuta kilka razy. Wkłucie igły do portu też nie boli, ot lekkie ukłucie i po kłopocie.
mariamagdalena1, piszesz o chemii dootrzewnowej, ale pewnie masz na myśli tzw. HIPEC (chemia dootrzewnowa w hipertermii)? Zwykła chemia dootrzewnowa jest już wykonywana chyba w większości centrów onkologicznych, podczas gdy HIPEC tylko w kilku ośrodkach, a słynie z tego właśnie Bydgoszcz. Różnica jest taka, że zwykła dootrzewnowa jest podawana przez specjalny port w brzuchu, 6 wlewów Cisplatyny bezpośrednio do jamy brzusznej i 6 wlewów dożylnie, przeważnie Cisplatyna/Carboplatyna + Taxol. HIPEC - chemię podgrzaną do temp. 42 st. C podaje się tylko raz, przy operacji, bezpośrednio do brzucha i potem 6 wlewów chemii dożylnie co 3 tygodnie. I tak, jak napisała czarownica, ryzyko jest o wiele większe, ponieważ operacja do HIPEC jest o wiele bardziej rozległa, trwa dużo dłużej i bardzo osłabia pacjentkę. Przed HIPEC muszą wyciąć wszystkie zmiany powyżej 5mm, podczas gdy do normalnej chemii wycina się tylko zmiany powyżej 1cm. Poza tym, temperatura 42 st. czasami powoduje uszkodzenia innych narządów jamy brzusznej, przeważnie sklejenie się jelit. Ogólnie uważa się, że mimo większego ryzyka, HIPEC jest jednak o wiele bardziej skuteczny.
Jeśli masz wznowę i słabe żyły to radzę Ci jednak założyć port. Wszczepienie portu to zabieg stosunkowo mało inwazyjny, krótki (ok. pół godz.), przeprowadzają go w znieczuleniu miejscowym. To tylko niewielkie nacięcie na szyi (1 szew) i drugie nad piersią (nawet nie zakładają szwów). Moja córka miała port ii mnie też namówiła, chociaż ja żyły pomimo tylu chemii mam nadal bardzo dobre. Jest to przede wszystkim bardzo wygodne, a po zakończeniu chemioterapii można to zlikwidować.
Nana, to dobrze, że wynik tk nie najgorszy, zawsze to coś czego można się uczepić i próbować coś dalej zadziałać. Trzymam kciuki za Ciebie. W sprawie mojej mamy też mam nadzieje, że jakoś to będzie choć zawse jak mi się wydaje, że będziemy miały chwile względnego spokoju to dostajemy w łeb ale taka jest ta choroba-nieprzewidywalna